Kulinarne metafory

Strawa duchowa związana z czytelnictwem ma, jak przekonuje Janusz Lelewicz [Socjologia komunikacji literackiej. Problemy rozpowszechniania i odbioru literatury. 1985, s. 139] wiele wspólnego z innymi strawami, niekoniecznie duchowymi, a raczej z żołądkowymi. Twierdzi on, że potrawa, która wymaga znajomości przepisu, potrawą, staje się dopiero stojąc na stole i można o niej rozprawiać nie w kuchni a właśnie przy stole  w jadali czy salonie, jak by nie zwał – pokój gościnny także były dobry. Według mnie chodzi o to, żeby rozmawiając o dziele końcowym wyjść z warsztatu. Nie muszą smakosze widzieć przypalonej patelni, brudnych garów w zlewie, rozlanego oleju, plam na fartuchu i wykipiałych ogórków kiszonych.

Konsumpcja książek

Wiele osób twierdzi, że to zupełnie inny konsumpcjonizm niż spożywanie bułki razowej z masłem i ogórkiem plus pomidor oraz liść sałaty na salcesonie. Może i mają rację, tyle tylko, że z tej racji nic nie wynika dobrego dla samej książki, bo prawa rynku traktują ją jednakowo z salcesonem i bułką. Podporządkowują ją triadzie produkcja-rynek-konsumpcja, którą zaproponował dawno temu E. Escarpit.

Metafory kulinarne

Autor książki „Książka jako produkt” również uległ temu aby czytelnictwo porównać do jedzenia. Być może dlatego, że i jedno i drugie są równie namiętne, a być może dlatego, że rządzą nimi podobne prawa rynku, albo uznał, że są człowiekowi na równi potrzebne. Chodź to raczej chybiona myśl, bo wiele osób doskonale obywa się bez konsumpcji książek i wcale źle nie wygląda. Wspominam jednak o tym pomyśle, bo po pierwsze rozbawił mnie  a po drugie zaintrygował.

Taką niestrawność na przykład

Mają najczęściej uczniowie, studenci i krytycy rzecz jasna. Choć autor czytając recenzję może również nabawić się biegunki, albo wręcz rozstroju żołądka, a nawet palpitacji serca. Czyli ta strawa nie zawsze idąca na zdrowie, nawet niebezpieczna może mieć duży wpływ na wiele ważnych dla człowieka decyzji i choć nie związana z jedzeniem przyczynia się do fizycznych dolegliwości podobnych do tych, które odczuwamy po zjedzeniu starego lub zatrutego produktu.

Nasycony, efekt jojo, zatruty…

C.d.n bądźcie z nami, do jutra!

7 Comments Add yours

  1. Beata pisze:

    Pierwszy raz spotkałam się z metaforycznym porównaniem książki do jedzenia 🙂 ciekawe spostrzeżenia, choć nie da się ukryć, że człowiek bez pożywienia prędzej czy później umrze, natomiast człowiek bez czytania może się mieć całkiem dobrze 😉

    1. Kontrarianie pisze:

      Masz rację, czytanie to nie taka sama strawa jak pożywienie 🙂

  2. Nika pisze:

    świetny wpis 🙂

    1. Kontrarianie pisze:

      Dzięki serdeczne 🙂

  3. Anna pisze:

    super się czytało 🙂

    1. Kontrarianie pisze:

      Dzięki 🙂

  4. Hair coaching pisze:

    Ciekawe porównanie. Faktycznie istnieją książki, o których chce się zapomnieć i ma się wyrzuty zmarnowanego czasu (jak np. po hamburgerze z frytkami), a istnieją dania i książki do których się wraca, rozmawia, delektuje i pamięta:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *