Książka w wersji tradycyjnej, czyli papierowa, pachnąca farbą drukarską, czasem słabo sklejona i rozlatująca się, jest moim ukochanym przedmiotem użytku codziennego, ale, ale…dostałam wczoraj czytnik e-booków i muszę Wam powiedzieć, że czyta się bardzo wygodnie i faktycznie jest poręczny. O tej poręczności napisano już bardzo wiele słodkich artykułów, dlatego ja nie będę, choć wrzucasz do torby i masz…całą bibliotekę. Sformułowanie odtwórcze i będące już truizmem.
Jest jedno ALE, tylko jedno, ale wielkie ALE
Książki możliwe do pobrania to książki dla mnie nieinteresujące. Poza – co bardzo chwalebne i dla mojej profesji przydatne – klasyką, pośród płatnych książek nic dla siebie nie znalazłam. Czyli gadżecik kosztowny, ale mało przydatny. Poza tym ta cena e-booków i ten 25% vat, to kosmos.
Przyszłość książki
Co się dzieje każdy widzi, nawet ten, kto się książkami nie interesuje. Narracja liniowa zastępowana jest przez hipertekst i multimedia. Społeczeństwo druku wypierają udogodnienia elektroniczne, pomimo tego, że niektórzy twierdzą, że jest to wizja stworzona po to, aby prowokować bibliofilów. W latach 90-tych pisarka E.Anna Proulx napisała deklarację: „Nikt nie zasiądzie do czytania powieści na małym, drgającym ekranie. Nigdy.” No. Nie były to słowa prorocze.
„To zabije tamto”
Słowa wypowiedziane przez archidiakona Klaudiusza Frollo w powieści Wiktora Hugo, w odniesieniu do księgi, akcja rozgrywała się w XV wieku. Książka to nierentowny przedmiot. Kapusta, ziemniak czy pomidor, byle długopis nadaje się bardziej do handlu niż książka, a jednak! Wydanie samego e-booka ciągle jest postrzegane jako amatorszczyzna. Autor, który nie ma na swoim koncie książki drukowanej nie jest traktowany poważnie. Nawet na konkurs nie można takiego dzieła zgłosić, bo wydawca ma obowiązek przesłać ileś tam egzemplarzy książki papierowej.
Debaty na temat końca książki
Przypominają proroctwa typu: fotografia zabije malarstwo, filmy zabiją teatr, a telewizja zabije filmy. Jak wiemy nic niczego nie zabiło, choć faktycznie na pewno popularność danego gatunku osłabiło. Do teatrów chodzi coraz mniej osób, telewizję oglądają rzesze, a kina coraz częściej wieją pustkami (ale to może dlatego, że tuż przed seansem trzeba odsiedzieć pół godziny oglądając reklamy).
Nasz rynek książki
Jest zadławiony powieściami niekoniecznymi, poradnikami i książkami kulinarnymi. Te ostatnie wydają się być najciekawszymi pozycjami, z których faktycznie można skorzystać, ale poradniki na temat „jak żyć”, w „jaki sposób zarobić milion” czy też „sto sposobów na udany podryw” są naprawdę groteskowe. Wychodzi bardzo dużo książek z tzw. półki wyższej, o których nic nie wiemy. Trzeba szperać, szukać, przeczesywać księgarnie, a najbardziej ich kąty i ciemne miejsca, bo tam się znajdują. Tzw. nisza, no nisza, bo niszą staje się wszystko, co nierentowne. Z czego marketing nie zrobi „bum”.
Starodruki
Każdy, kto choć raz był w czytelni starodruków (ja byłam w Bibliotece Jagiellońskiej) na zawsze zakocha się w książce drukowanej. Jeżeli taki czytnik czy bazy e-booków przetrwają pokolenia (co wątpliwe, bo wystarczy brak prądu) to starodruk zawsze będzie potrafił zapierać dech, czytnik zaś nigdy tego nie dokona.
Comments are closed.