Co daje samodzielne wydanie swojej książki?
Bardzo wiele, może aż za wiele.
Nim zdecydowałam się na wydanie opowiadań pod szyldem Kontrarianie, nie byłam już debiutantką. Miałam na swoim koncie zbiór opowiadań opublikowany przez Księgarnię Akademicką z Krakowa, moje teksty ukazywały się w antologiach polskich, jak i jednej angielsko-polskiej, współpracowałam z portalami, z czasopismami internetowymi, z magazynami drukowanymi.
Nie piszę tego, żeby się chwalić
Chcę, żebyście wiedzieli, że teoretycznie coś z chleba pisarskiego już liznęłam. Współpracowałam także z różnymi redaktorami, skrytykowano moje teksty na wszystkie możliwe sposoby, wytykano przecinki, literówki, spychano w otchłań rozpaczy, a potem ta „rozpacza” wlekła się za mną i jeszcze długo straszyła zza zakrętów. Rzecz jasna siedziałam jak trusia i przełykałam wstyd w samotności.
Teoretycznie nie byłam żółtodziobem, ale starym wyjadaczem także nie
Pomyślałam, że fajnie byłoby mieć wpływ na proces tworzenia książki. Holender! Pomyślałam jeszcze, chciałabym nie mieć związanych rąk. Jednak czy tak się da? Kiedy wzięłam się za to sama ręce związały mi finanse, bo to nie tania igraszka.
Co najpierw?
„Świerszcze wybielone na kość” to teksty pisane na przestrzeni kilku lat. Były odleżane, poprawiane wielokrotnie, zredagowane przez koleżankę po filologii polskiej – przyszedł czas na korektę u profesjonalisty. Takich osób do wynajęcia w Internecie jest sporo, problem polega tylko na tym, żeby wiedzieć kto jest dobry.
Sam profesjonalizm nie wystarczy
Ważna rzecz, może nawet najważniejsza – KOMUNIKACJA. Trzeba zwracać uwagę na to w jaki sposób taka osoba się z nami porozumiewa, czy jest łatwo osiągalna, czy musimy czekać po kilka dni na jej odpowiedź i (kolejne) czy jest komunikatywna. Człowiek, który jest mrukliwy i boimy się mu zadać pytanie, albo wysyła do nas poprawiony tekst i uważa sprawę za załatwioną, a nam nie pozostawia nawet możliwości rozmowy na temat zmian – NIE NADAJE SIĘ. Osoba wysyłająca (to ciekawe, że nawet przez e-maila jest to możliwe) wrażenie, że jest obrażona, a każda nasza uwaga, albo pytanie tylko tę obrazę wzmaga, także nie nadaje się. Wierzcie mi za dużo stresu, a wynik mierny. Dowiedzcie się koniecznie, czy przypadkiem nie wrzuca tekstu do programu i na tym kończy się jej praca; logika zdań, gramatyczne potknięcia nie zostaną poprawione.
A tę poślijcie do diabła!
Jeśli z Waszego tekstu robi sieczkę, gdy skreśla całe akapity i sama dopisuje te akapity zmieniając wymowę całego tekstu i nadając mu poprawność polityczną, której nie akceptujecie, nie utożsamiacie się z tym, co Wam narzucono. Nawet jeśli dopiero zaczynacie macie prawo trzasnąć drzwiami. Pamiętajcie, to Wasze nazwisko będzie pod tekstem, a nie szalonej paniusi-złośniusi.
Początkujący autor nie ma głosu
Też tak, kiedyś myślałam. Oczywiście wszystko z umiarem, ale wierzcie mi nie można pozwolić, żeby z konia zrobiono zająca. Ileż się oczytałam artykułów, jak to redaktorzy muszą pisać książki za autorów, bo tamci tak źle piszą. Ha! Skoro autorzy źle piszą, to kto ich zatrudnił? Myślę, że każdy powinien robić swoje i nie udawać omnibusa. Autorzy pisać, redaktorzy redagować, aktorzy grać. No i nie mieć pretensji do siebie.
C.D.N