Pytanie w tytule jest przewrotne, choć warte zastanowienia. Artykuł ten nie wysyci tematu. Będziemy do niego powracać jeszcze wielokrotnie. Jednak skoro zatrzymaliśmy się nad twórczością G. Zapolskiej, nie sposób jest, nie wspomnieć o obłudzie, gdyż to ona najbardziej z nią walczyła. Wytykała ją kunsztownie i z humorem, dostarczając czytelnikom powodów do śmiechu, jednak śmiać się czytelnik przestawał, gdy sam, osobiście z oną wadą się zderzył. Z obłudą jest trochę, jak z przysłowiową belką w oku, czyli u innych widzimy drzazgę, a u siebie belki nie dostrzegamy.
Zapolska nie tworzyła pozytywnych, kobiecych postaci – nie tworzyła ich nie przez złośliwość – myślimy, że ich po prostu dookoła siebie nie widziała. Miała świetny zmysł obserwatorski więc przelewała na papier charaktery, zamieszkujące jej przestrzeń.
Orzeszkowa dla kobiet salonowych szykowała emancypację: grupowała je, ustawiała w szeregi, ty to anielica, a ty sawantka, tamta znów lwica – w dwudziestoleciu powstanie jeszcze dziwożona (kto wymyśla takie brednie, do tego brzydko brzmiące) – Zapolska śmiała się z tych szeregów i określeń (sami przyznacie, że brzmią mało poważnie). Śmiała się nie tylko z infantylnego nazewnictwa, to było nic, to puste opakowanie, dorabianie ideologii do planu, żeby brzmiał poważniej, by sprawiał wrażenie natchnionego, śmiała się na samo wyobrażenie, jakby się zachowywały jej kołtuńskie bohaterki w zderzeniu z postulatami emancypacji.
Zacznijmy od Dulskiej czy to ze sztuki pt.: „Moralność pani Dulskiej” czy z nowelki pt.: „Pani Dulska przed sądem”. Dulska nosi w sobie wszystkie wady drobnomieszczańskie, zalet nie dostrzegliśmy. Czyli można w swojej kamienicy kwaterować prostytutkę, która swój proceder uprawia nad naszą sypialnią, ot prowadzi jednoosobowy i jednopokojowy dom publiczny, tylko dla „wyższych” sfer; można z tego procederu czerpać zyski, które gładko, co kwartał za wynajem mieszkania wpływają do obszernej kieszeni naszej gospodyni (nie dostrzega Dulska w swoim zachowaniu powinowactwa z burdel mamą), ale nie można przebierać pościeli co miesiąc, bo to bród. Można fatygować księdza by poświęcił kamienicę „ode złego”, można mu kłamać w fontannie wody święconej, ale nie wolno pójść do sądu bez kąpieli i w brudnej bieliźnie. Można i takimi frazesami sypać z rękawa: „ Gdyby się choć kąpała, ale przecież się myje! I do czego to? Wszak dziś środa, a nie sobota. W sobotę myje się i uszy i „do pół pasa. O tym wszyscy porządni ludzie wiedzą.” Dulska rządziła całą kamienicą, ba, całą ulicę miała pod swoim panowaniem, nie wspominając o rzemieślnikach, praczkach, pracownicach magla, piekarzach i stróżach – myślicie, że pragnęła emancypacji? Wyobrażacie sobie ją w roli sufrażystki? Po, co? Ona miała, co chciała. Wolności po pachy, szła przez życie niczym biblijny potop, albo ten szwedzki. W obłudzie świątobliwej żony, przykładnej katoliczki uprawiała swoje rodzinne piekiełko, jak egzotyczną roślinę, każdego dnia nawożąc ją potokiem swojej złości i niechęci do świata. O mężu nie wspominamy, każdy zna jego nieszczęsną sytuację.
Teraz nadchodzi nowelka „Frania”, no… to już kaliber większy niż Dulska, bo ta nic nie robi. Kamienicy nie ma, dzieci nie ma, jedynie męża o podobnej nieszczęśliwej sytuacji, co Felicjan Dulskiej. Ma lat czterdzieści i jest wścieka bardziej niż wściekły wilk, warczy, kąsa i toczy pianę jak buldog ślinę. Jeśli się odezwie do męża to tak: „O!..jak to patrzy! Jak to patrzy spode łba…jak zbój!..” albo „ Nie patrz na mnie, bo mi schab przez gardło nie przejdzie.” Urocza. Kwintesencja kobiecości i ciepła. „Mała, tłusta, z biodrami szeroko rozwiniętymi, z głową małą, wtłoczoną pomiędzy rozlane ramiona, lubiła ciepło, jadło, obuwie ze spiczastymi nosami, kawę, spacery na Plantach (…) Nienawidziła za to mężczyzn, księżyca, muzyki (…) sług w ogólności, książek, miłości wraz ze wszelkimi akcesoriami, szczególnie męża.” Czy to jest typ kobiety, którą interesuje świat, która chce się kształcić i iść do pracy? Ona ma męża, którym poniewiera i dzięki niemu może uchodzić za cierpiętnicę, bo to, że jest nieszczęśliwa, to wyłącznie jego wina. Oczywiście wszystko się zmienia w jednej sekundzie, w momencie dosłownie, gdy obcy mężczyzna, wcale przystojny spogląda na nią. Robi to raz tylko, pewnie przelotem, ale nasza bohaterka w jednej sekundzie staje się bombą pożądania. Jaki z tego wniosek? Mądrości nie da się nabyć z książek. I jeżeli do tej jej małej główki ktoś by kładł łopatą od węgla, tę właśnie mądrość nic by to nie dało. Cierpiałaby raczej na wieczne migreny i depresję, bo gdyby mądrość dała się zjeść, to zjadłszy, cierpiałaby na niestrawność tudzież zatwardzenie.
Bohaterki Zapolskiej to kobiety płoche, kobiety pozbawione zalet, pozbawione serca i duchowości. Kobiety słabe i wulgarne.
Mężczyźni zaś…to rozpustnicy, hulaki (Zbyszek), albo pantoflarze. Nauczyli się milczeć, nie sprzeciwiać żonom-harpaganom, wydeptali sobie konspiracyjną ścieżynkę po domu i nią chadzali. Na zewnątrz wszystko wyglądało jak trzeba. Wszyscy żyli, jak „Pan Bóg przykazał”, w niedzielę do kościoła, potem obiad, co miesiąc do spowiedzi, czysta sielanka. Zdawać by się mogło, że mężczyźni w tych nowelach żyją w innym świecie, inne rzeczy ich zajmują, nie dostrzegają spraw, które doprowadzają do gorączki ich żony. Są obok nich, są cichą obecnością, cieniami, które jakimś cudem zarabiają na ich utrzymanie, ale nic poza tym. Czy ci mężczyźni nie są obłudni? Czy ich bierność nie jest przykrywką dla nadaktywności ich żon? Czy nie jest zgodą na plenność ich skandalicznych wad?
W tekstach Zapolskiej nikt, ale to nikt od siebie nic nie wymaga. Nikt nie rozwija się duchowo, choć każdy wierzy w Boga, przynajmniej tak mówi. Ważne są sprawy drugorzędne, pozory, to co inni widzą, czym można innym błysnąc przed oczami, ale nie ma pośród nich ani odrobiny dobra czy choćby maleńkiej nadziei. Żadnego światełka w tunelu. Całkowita degrengolada.
Bądźcie z nami, to jeszcze nie koniec.