Kursy pisania, czy warto?

Dzisiaj za sprawą Olgi,
 która u siebie umieściła recenzję kursu pisarskiego naszła mnie refleksja, nad którą warto się pochylić.
 
Nie było wcześniej czasów, żeby rozwój technologii odbył się na przestrzeni jednego pokolenia. Sama pamiętam, gdy nie każdy miał telefon stacjonarny, a teraz każdy ma komórkę ze wszystkimi bajerami.
Takie zmiany muszą nieść ze sobą zmiany życia, zmiany sposobu komunikowania się, zmiany, zmiany, zmiany we wszystkim i to zmiany błyskawiczne. Przez długi czas buntowałam się przed tym, nie akceptowałam takiego świata, choć od dzieciństwa nie popierałam walki z wiatrami Don Kichota to sama próbowałam to robić. Człowiekowi, czasem w przypływie szaleństwa wydaje się, że swoją biernością potrafi zahamować pędzący świat.
 
Wpis ma być na temat wszelkich szkół, kursów pisania. Nie wiem czemu tak wiele osób zżyma się na nie, odmawiając ludziom pióra możliwości szlifowania swojego warsztatu. Muzykowi się nie odmawia, aktorowi także nie, portreciście i grafikowi również można, rzeźbiarzowi, dziennikarzowi, tancerzowi, baletnicy, ale pisarzowi czy poecie nie wolno. Bo to palec boski powinien go dotknąć, oświecić i tyle. A nie jakieś kursy. A kysz! A kysz!
Johann Strauss nie znał nut, ale wspaniale grał ze słuchu. Jednak w końcu tych nut musiał się nauczyć, bo to język, którym posługują się muzycy. Jego syn już odebrał odpowiednie wykształcenie.
 
Wszelkiego typu kursy czy szkoły pisarskie nie są po to, żeby uczyć pisania. One współcześnie zastępują dawne literackie spotkania kawiarniane, towarzyskie przyjęcia literatów. Hemingway wiecznie na takich przyjęciach bywał, bo one były jego głosem i jego oczami. Podobnie było w Młodej Polsce czy Dwudziestoleciu. Adepci literatury mogli porozmawiać ze starymi wyjadaczami, podsunąć im swój tekst. Na te kawiarniane spotkania wstęp miał każdy, na przyjęcia już nie. Po, co sie spotykali? Żeby rozmawiać o tym, co innych ludzi nie interesowało.
 
Gdzie dzisiaj tacy ludzie się mają podziać jeśli przy pismach literackich nie ma już zgromadzonych osób, gdy pisma są hermetyczne, gdy do „starych wyjadaczy” nie sposób sie dopchać?
Mówi się, że książka umiera.
 
Jej forma być może tak, ale nie opowieść. Potrzeba opowieści jej doświadczania i tworzenia nigdy nie zniknie, bo człowiek naturalnie jej potrzebuje. I nic tego nie zmieni. Co prawda opowieść zaczyna przechodzić do gier. Opowieść jest wszędzie nawet w reklamach. Bez opowieści nie ma odpowiedniego komunikatu, ale według mnie zapotrzebowanie na fabułę będzie zawsze.
 
Sama skończyłam na UJ-cie SLA i już wtedy ludzie z mojego otoczenia prychali. O poszła na taki kierunek i nauczyła się pisać, wielkie hallo! Nauczyłam się całej masy innych rzeczy. Wiecie to trochę mi przypomina żale dziewczyn z kręconymi włosami. Kiedy ktoś je zapyta, czy jej włosy kręcą się naturalnie i dostanie odpowiedź twierdzącą zapalają mu się oczy. Od razu zadaje inne pytanie, czy używa jakichś kosmetyków. Kiedy znowu dostanie potwierdzenie, blask oczu gaśnie i słychać tylko prychnięcie: a! to ci sie nie kręcą!
 
Otóż to. Kręcą się, ale kosmetyki pozwalają im nadać formę i je okiełznać.
Według mnie to doskonała metafora szkół pisania.
 
No i najważniejsze. Gdzie się człowiek aspirujący na pisarza ma dowiedzieć, czy jego tekst jest dobry? Od najbliższych, którzy czytają jedną książkę na rok? Od kolegów, którzy nie mają pojęcia, co to styl?
Niektórzy powiedzą, ja napisałem i wysłałem do wydawnictwa, a wydawca to, co napisałem przyjął. I ok. To jest najlepsza sytuacja, ale umówmy się dość rzadka.
 
Dobrego dnia ?