Jeżeli chce się z kimś porozmawiać tak, żeby nikt nas nie podsłuchał najlepszym miejscem jest wielki hol, jeszcze lepiej, kiedy wypełnia go ciżba uczniów, którzy rozmawiają ze sobą. Na pewno nikt nie usłyszy, o czym rozmawiamy i na pewno nie zauważy, że stoimy za blisko siebie.
Hailsham to najlepsza szkoła z internatem, w której dzieci przebywają cały rok. Żadne z nich nie wyjeżdżało do rodziców, bo ich nie miało. To najwspanialsza szkoła w Angli, która wychowuje dawców, a najważniejszym przedmiotem jest kreatywność. Wychowawcy kładą nacisk na zajęcia artystyczne.
Opowieść ma dwa światy równoległe. Świat ludzi normalnych, o którym niewiele się wspomina, bo czytelnik go zna i świat dawców, który wypełniają mądre, ciepłe, uczciwe i pogodzone z losem osoby. Oni wiedzą, że nie dożyją starości, że są tylko żywymi inkubatorami produkującymi organy dla normalnych ludzi. Jeszcze coś. Oni są klonami normalnych ludzi, produkują te organy dla konkretnej osoby. Dlatego długość ich życia zależy od zdrowia wzoru, na którego podobieństwo ich stworzono. Jako dorośli trafiają do klinik, w których przeprowadza się „donacje” – przeszczepy i opiekują się swoimi. Operacje często przeprowadzane są niechlujnie, dawcy umierają, choć nie używa się tego słowa. Wolą określenie: schodzą.
Dopóki są opiekunami, jako dawcy zostają odroczeni, ale w końcu i na nich przychodzi czas, że wycina się im narządy. Często przyjmują to, jako wybawienie, bo opieka nad umierającymi spala ich i mimo młodego wieku wewnętrznie są zniszczeni niczym weterani wojenni.
Nie buntują się, ale wierzą w różne paradoksalne rzeczy, które podsuwają im wychowawcy. Na przykład, że jeżeli para udowodni, że się kocha to kierownictwo odroczy ich na kilka lat, albo, że prace artystyczne, które wykonują służą, jako wgląd we wnętrze wychowanków, że te prace pomogą im żyć dłużej. Oczywiście twórcami szkoły są zwykli ludzie, a zwykli ludzie wcale nie są ładni ani mądrzy ani altruistyczni. I coś jeszcze, zwykli ludzie wcale nie dbają o dawców, mają ich w nosie. Mają w nosie ich miłość, ich rysunki, ich dziecinną chęć życia. Bo w tym systemie nie ma łaski, nie ma odroczenia. W tej machinie nie można nic zmienić, bo niby, po co zmieniać?
A jednak wychowankowie są wolni wewnętrznie. Wyzwala ich naiwność, są łagodni i pełni dobrych intencji. Mierzą „normalnych” swoją miarą, bo w ich rozumieniu niczym się od nich nie różnią. W rozumieniu „normalnych” różnią się wszystkim tak bardzo, że napawają ich obrzydzeniem.
Pełni zniewolenia są za to wychowawcy – „normalni,” bo wiedzą, jak jest. Bo świadomie pchają młodych ludzi na tory, które prowadzą pod skalpel. Ale dzięki ich obłudzie dawcy na stół operacyjny pędzą ze śpiewem na ustach.
Tylko ludzie ludziom potrafią zgotować taki los…
To nie koniec. Temat się dopiero rozkręca. Bądźcie z nami!