Lato sprzyja podróżom, pisaniu kartek z pozdrowieniami i robieniu zdjęć niemożliwie zbrązowiałym ciałom wczasowiczów.
Zapamiętujemy krajobrazy niczym fotografie, albo fotografujemy, żeby je zapamiętać. Niektóre obrazy rozpalają wyobraźnie, inne przerażają, jak u Marai:
„Pamiętam nizinę niewielkich jezior zarośniętych trzciną i błotnistych. Jakiż to smutny krajobraz! Żyją tu tylko komary i ropuchy. Gdzie widziałem ten pejzaż? Nie wiem, jak się nazywa, nie potrafiłbym go wskazać na mapie. Ale kiedyś już tu byłem. Z rozdzierającą rozpaczą w sercu.”[1]
Podróż ma moc oczyszczającą człowieka, potrafi go odmienić, potrafi pomóc mu zrozumieć siebie, albo po prostu odprężyć się. Podróżnik wie, co znaczy zadomowić się, bo przecież musi mieć gdzieś dom, gdzie nabierze sił, gdzie może wrócić, ale rzadko pędzi przed siebie w nieznane, tylko po to by pędzić. „Podróż to także skazana na porażkę walka przeciwko zapomnieniu”, twierdzi Joanna Ugniewska.[2] To również „wyprawa w przeszłość, śladami pamięci, w poszukiwaniu utraconej części siebie”.[3]
Są kraje obrośnięte mitem, kraje, gdzie chciałoby się pojechać, kraje, które w czasach dawnych należało odwiedzić, by móc na salonach powiedzieć, że zwiedziło się Europę.
Takie Włochy. Pierwsze skojarzenie to wspaniałe słońce, cudne pejzaże i „wyłażąca” na ulice sztuka. Ludzie beztroscy, leniwi, oddający się sjeście, potrafiący wypoczywać i lubiący się bawić. Raj!
W tę magię Włochy ubrano pod koniec XVI wieku[4] , w momencie politycznego schyłku. Mimo tego jednak każdy, kto „ważniejszy” podążał do Włoch, gdzie słońce świeciło wiecznie, przyroda ani na chwilę nie traciła kolorów, mieszkańcy byli namiętnie usposobieni, a kobiety niezwykle piękne. Włochy wydawały się wykluczone z procesu modernizacji, stanowiły ucieleśnienie piękna na marginesie szybko zmieniającej się Europy.
W „Podróży włoskiej” Johanna Wolfganga Goethego widać, że Włochy są dla autora przede wszystkim krainą antyku. Trzydziestosiedmioletni Goethe jedzie do Włoch by odzyskać siły twórcze i od samego początku podróż jest dla niego poczuciem wewnętrznego szczęścia, moralną odnową, przemianą, a zarazem utwierdzeniem się we własnej tożsamości, pisze Ugniewska.
Sandor Marai zaś pisze tak: „I jednocześnie w trakcie przesiadki wiesz, że zaraz za wyjściem zaczyna się Rzym, który czeka na ciebie już od ponad tysiąca lat, że w ogrzewanym parą pokoju białego rzymskiego domu budzi się właśnie czarnooka kobieta, która mogłaby być krewniaczką Lukrecji, a papież w okularach na nosie pokasłuje i zaczyna czytać „Osservatore” w zimnym świetle osłoniętej ażurem lampy, to wszystko jest całkiem blisko, a jednocześnie niedosiężnie daleko, bo już słychać gwizdek i rusza pociąg, który z powrotem zawiezie cię do twego własnego życia, tego nieubłaganego i niepowtarzalnego życia, które jest tak samo wieczne i przemijające, tak samo zatłoczone i niezrozumiałe jak Rzym”.
Wspaniałej przygody życzymy wszystkim, którzy wybierają się w podróż 🙂
Bądźcie z nami!
[1] Sandor Marai „W podróży”, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2011 s. 5.
[2] Joanna Ugniewska „Podróżować, pisać”, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa.
[3] Tamże s.7.
[4] Tamże s.11