Conrad

Do Conrada trzeba dojrzeć – nie jest to banał. Trzeba dojrzeć, dorosnąć, przeżyć więcej niż tylko płoche marzenia o szczęściu. Niż wielkie ideały i ślepotę na rzeczywistość. Sam Korzeniowski nie miał, kiedy zaprzątać sobie głowy pragnieniami dotyczącymi cudownego życia. On nie marzył. On działał. Wóz albo przewóz. Nie myślał o wybawicielu, rycerzu na białym koniu, księciu, łaskawej królowej czy sprawiedliwości. Nie było mowy o kawalerii jadącej z odsieczą. Sam na sam z własnym losem.
Swoje świadome życie rozpoczął na zesłaniu. Świadome, czyli na tyle już był podrośniętym dzieckiem, że cokolwiek kojarzył z rzeczywistości. Matkę stracił w wieku lat ośmiu, ojca w wieku około dwunastu/trzynastu. Został sam. Kiedy skończył piętnaście lat wyruszył w świat. A ten świat z nikim się nie pieścił i nie pieści. Wygrywa twardy charakter, hart ducha, konsekwencja i zdecydowanie.
Powtarza się w wielu opracowaniach dotyczących tak literatury Conrada jak i życia, jedna strofa, że nigdy nie przestał być wygnańcem, ale tutaj jest pułapka. Dlatego, że wielu czytelników ma od razu jedno skojarzenie, że to wygnanie dotyczy Anglii. Ale nie o to chodzi. On nigdy nie poczuł własnej ojczyzny, bo pierwsze kroki robił na ziemi wrogiej, na zesłaniu. Jego rodziców z nim na rękach, po powstaniu styczniowym zesłano w momencie, kiedy Conrad był tak mały, że jeszcze go noszono na rękach. A później była ciągła żałoba i rozpacz.
 
Zwykle, kiedy wspominamy dzieciństwo, wspominamy również ludzi nas wówczas otaczających, środowisko, naturę, zwierzęta, a nawet pogodę towarzyszącą ważnym zdarzeniom. Jeśli było to dzieciństwo pogodne to we wspomnieniach świeci słońce, jeśli nawet pada jesienny deszcz, to bulgoczą garnki z obiadem, są pomocne dłonie i poczucie bezpieczeństwa. Mam wrażenie, że Conrad tego bezpieczeństwa nie miał. Raczej lęk przejęty od rodziców. Raczej rozpacz i bezsilność zranionych ludzi. Więzionych i poniżanych.
 
„Jego wychowanie, w patriotycznej atmosferze ginącego kraju, stało się podstawą późniejszych koncepcji literackich pisarza, podwaliną idei, wedle której zarówno silni i zbrojni, jak słabi i poniżeni mają prawo do zabierania głosu.” Pisze Barbara Koc.
 
Zwróćcie uwagę na tę końcówkę: zarówno silni i zbrojni, jak słabi i poniżeni mają prawo do zabierania głosu.
 
Tekstów Conrada nie można czytać powierzchownie. To nie są powieści Sienkiewicza, w których wszystko mamy podane na tacy. W nich nie ma kolejnego dna. Dlatego do Sienkiewicza nie trzeba dojrzewać. Człowiek przeczyta w podstawówce, a czytając może nawet się dobrze bawić. Z Conradem jest inaczej. Conrada opowieści są skomplikowane, bo on wbrew pozorom sporo mówi o Polsce, ale jest to zakamuflowane. Anglicy nie mogli tego odkryć, bo nie mieli potrzeby, a Polacy nie chcieli, bo woleli się na niego obrazić. Pewnie, że nie wszyscy, ale wielu.
 
Do Conrada trzeba dojrzeć i stwierdzam to na własnym przykładzie, bo „Smugę cienia” czytałam jako nastolatka i nic we mnie z tej lektury nie zostało. Dopiero ostatnio, zaczęłam ją czytać ponownie i każde słowo mnie zachwyca. Każde. Co jest u mnie rzadkością, bo coraz trudniej mnie zachwycić literaturą a zwłaszcza współczesną. Conrad to nie współczesna, ale nie czuć jej myszką.
 
„Człowiek zamyka za sobą furtkę chłopięctwa i wstępuje w zaczarowany ogród. Nawet jego cienie skrzą się od obietnic. Każda ścieżka kryje pokusy. I to nie dlatego, że jest to ziemia nieznana. dobrze wie, że cała ludzkość przemierzała już tę drogę. Jest to urok powszechnego doświadczenia, z którego każdy pragnie uszczknąć coś dla siebie, jakieś osobiste, bądź niezwykłe doznanie.” [Smuga cienia]
 
Conrad robi coś więcej niż opowiada tylko historyjki. On mówi o tym, co drga na dnie serca każdego człowieka, co jest ukryte z tyłu jego głowy, co nosi na co dzień w swoim umyśle, ale nie potrafi tego nazwać.
 
Zadaje pytanie czy są takie czyny popełnione przez człowieka, za które można z niego zdjąć odpowiedzialność?
Są?
A jeśli tak to w jakiej sytuacji może do tego dojść?
 
Anglicy współcześni Conradowi twardo uważali, że człowiek odpowiada za swoje czyny i nie ma taryfy ulgowej. Tymczasem Conrad zdaje się szukać powodu dla rozgrzeszenia. Uważa, że nie każdy winowajca równy innym winowajcom, jest przeciwnikiem wrzucania wszystkich do jednego wora. Ale tego typu spór to jest już spór odbywający się na płaszczyźnie moralnej. Nie ma tutaj groteski czy gry w ping ponga. Zostaje postawione pytanie, na które nie sposób odpowiedzieć z biegu i to jednoznacznie. Odpowiedź wymaga namysłu, ale i miłości do drugiego człowieka oraz chociaż odrobiny sprawiedliwości w sercu.
Teraz przypomniała mi się powieść „Marzenie Celta”, bo mam wrażenie, że w niej również podobne pytanie pada. Nie bezpośrednio, ale sama powieść dotyka głębin moralnych, które coraz rzadziej w literaturze są demonstrowane.
 
Coraz rzadziej również autor (nie mam na myśli V. Llosy) dba o przestrzeń dla czytelnika, która pozwala podjąć próbę stworzenia własnej odpowiedzi. Niestety coraz częściej również autor narzuca nam, co mamy myśleć, uznając swoją rację, jako jedyną słuszną. U Conrada tej przestrzeni jest sporo, dlatego też mamy możliwość aby się zastanowić nad sprawami i wartościami fundamentalnymi, o których w życiu zapominamy, albo świadomie nie podejmujemy wysiłku by o nich pomyśleć, bo takie myślenie to nie rozrywka a trud zrozumienia samego siebie. A odpowiedzi nie można udzielić pod wpływem emocji. Przeciwnie, emocje należy ostudzić i spojrzeć na dylematy na zimno. Zwyczajnie, zagrać ze swoim umysłem w szachy.
 
Myślę, że Conrada bolały oskarżenia Polaków, że wyparł się Polski. Możliwe, również że miewał wyrzuty sumienia, według mnie niesłusznie. Wyjechał za granicę i tam się urządził. Wyjechał i nie umarł w przytułku. Gdyby został w kraju pod butem zaborcy, za chwilę by go wcielono do armii rosyjskiej. Na co miał czekać? Powinien był zginąć za cara?