Ciche bohaterki, odc.3.
Zofia hrabina Wodzicka z Rzyszewskich sąd austriacki doprowadziła do rozpaczy, bo przez nią śledczy mieli ręce pełne roboty, zdawać by się mogło, że niekończącej się. Została aresztowana przez notatkę z jej nazwiskiem, którą miała w swoich papierach Ostrowska. Była córką generała i żoną uwięzionego hrabiego Franciszka, ale zajmowała się czym innym niż Ostrowska. Po pierwsze prowadziła szeroką korespondencję z całym niemalże światem i każdy ten list śledczy musieli przeczytać, bo w każdym krył się ślad innych spiskowców porozrzucanych po innych państwach. Poruszała w swoich listach Paryż, Brukselę, Zurich, Wiedeń, Pragę, Nicę, Sztokholm, Stuttgart, Berlin, Frankfurt, Moguncję , Wrocław i inne ważne centra E u ro p y.
Jednak, jakby tego było mało to wysyłała nie tylko listy, a całe skrzynie z „drogocennemi przyborami chirurgicznemi,
z szarpiami, lekami, nadając je jako paki ze szmatami, (Lumpen),
z przyborami podróżnemi i t. d. Skrzynie te, acz sumiennie ważone na dworcu w Krakowie przez kogoś zacnego czy tylko przekupionego, miały napisy: „przybory podróżne „, a gdy już ciężar przechodził granice przyzwoitości, ów dopisywał : „stosownie do stanu” (Standesgemass ). A tak często
podróżowały te skrzynie, że w ciągu 3 miesięcy waga ich przechodziła 13 centnarów. Nie mogło ujść to bezkarnie, tem bardziej, że 8. IV. 63 r. schwytano
w Chotyłowie wóz z bronią i amunicją, wysłany również przez Zofję Wodzicką.”
Chodzi o cetnar, ale wówczas funkcjonowało sporo cetnarów. Polski, który dzielił się na warszawski i lwowski nazywano centnarami. Centnar warszawski = 160 funtów = 64,8 kilograma;
centnar lwowski = 128 funtów = 51,84 kilograma. Łatwo policzyć ile te skrzyńska ważyły, aż włos się jeży na głowie. Te kobiety, zdaje się, że były obrotniejsze niż niejedna kobieta współczesna, mająca do dyspozycji wszystkie udogodnienia technologiczne.
Czasy, o których tutaj mowa to lata od 1862 do 64 i 65. Tak mniej więcej. Dobrze się o tym opowiada i nawet trochę się człowiek podśmiechuje, ale nie były to czasy łatwe. W Galicji rewizje w domach trwały niemalże ciągle. Pół nagie kobiety wyciągano nocami z łóżek, a pod materacami szukano spiskowców. Cieszy człowieka, gdy teoretycznie zaszczute osoby wykazywały się sprytem i wyprowadzały żandarmów w pole, ale pomyślmy ile je to kosztowało. Pod rządami Prus i Rosji było sto razy gorzej.
Cieszy również przerażenie sądów wojennych austriackich, które z prawdziwą trwogą odkrywały kolejne siatki i ich rozległą działalność. Śledczym po prostu nie mieściło się w głowach, że taka działalność jest w ogóle możliwa, a co dopiero, aby się nią parały kobiety. Włosy stawały im dęba, gdy się dowiadywali, że pod ich nosem tak sobie swobodnie poczynano. Czy to oznacza, że Austriacy byli głupi? Nie wiem. Potrafili być również okrutni, wystarczy przypomnieć sobie, co robili podczas rabacji. Czy Rosjanie byli/są głupi? Też nie wiem, byli za to na pewno i są okrutni. Choć opowieści takie, jak choćby ta o szkoleniu przez nich psów bojowych podczas drugiej wojny, mocno zastanawia, a co do ich inteligencji daje odpowiedź jednoznaczną. Trochę odbiegnę od tematu, ale opowiem Wam o tym.
Szkolili psy na kamikadze. Zakładali im ładunki wybuchowe i one miały wejść pod czołg niemiecki i się wysadzić. Tyle tylko, że te „bystrzaki” nie załapali, że ich czołgi jeździły na ropie, a niemieckie na benzynie, a oni psy szkolili na czołgach swoich i co się działo? Gdy psiak dobiegał do czołgu wroga, nie czuł tego zapachu, który miał go pod czołg sprowadzić i wracał do swoich, wchodząc pod czołg rosyjski i wysadzając swojego pana. Bo nie tak łatwo oduczyć zwierzaka tego, czego się go nauczyło wcześniej.
Moja babcia miała, kiedyś wilczura i kury. No ten wilczur kury pożerał. A, że były to kury brojlery (białe) to go nauczyła, że białej kury nie wolno. Nie wiem, jak to zrobiła, ale psiak białej nie tykał. Mogła mu nawet wejść na głowę. Za to każdą inną kłap pyskiem i było sobie życie Wszystko było dobrze do momentu, kiedy babcia zapragnęła hodować inne kury, nie na mięso, a na jajka (czerwone). I ani jajek, ani kur. Psu nie przetłumaczył. Wszystko, co nie było białe i pojawiło się na podwórku ulatywało w niebyt.
Albo, gdy niektórzy bezmyślni delikwenci szkolą konia, aby stanął dęba na podniesienie ręki, a potem taki koń robi to pod dzieckiem, bo delikwent zamacha do znajomego. Tragedia gotowa.
W każdym wypadku kłania się myślenie i przewidywanie konsekwencji. Ale wróćmy do hrabiny. Ona jak się zdaje z myśleniem nie miała kłopotu. Bardzo operatywna kobietka. Mam wrażenie, że ona po prostu przerażała władze austriackie, mieli na jej punkcie „chopsia” a nawet paranoję. Uważali, że jeśli chce potrafi uciec z każdej twierdzy. Może tez cierpiała trochę ich męska duma?
Mimo nalegań, wielu pism od wysoko postawionych osób cesarz kary znieść nie chciał. Często tak bywa, że mimo silnego charakteru, nie dopisuje zdrowie fizyczne i tak też było z Wodzińską. Mimo, że miała tylko dwójkę dzieci, czyli jej zdrowie nie zostało nadszarpnięte przez liczne porody, to do najlepszych nie należało. Dzięki tez temu po długich apelacjach i badaniach lekarzy cywilnych jak i wojskowych udało się uzyskać zgodę na to, aby wyjechała do sanatorium w Aix, wcześniej musiała wpłacić wysoką kaucję. Jednak padło również zastrzeżenie, że ma wrócić po dwóch miesiącach, kiedy zapadnie wyrok w jej sprawie.
Będąc w więzieniu śledczym przez 5 miesięcy bardzo podupadła na zdrowiu. Po tych zastrzeżonych dwóch miesiącach wróciła i była nadal przesłuchiwana, po czym skazano ją na ciężkie więzienie. Udało się ten wyrok zmienić na areszt domowy oczywiście opłacony sowicie pieniędzmi.
Pewnie wielu z nas się zastanawia, dlaczego wróciła? Czy taka była honorowa? Myślę, że tak. Poza tym nie uważała siebie za przestępcę. Gdyby chciała uciec, na pewno przy swoich znajomościach i rozległych kontaktach, to by się jej udało. Ale zostawiłaby męża i dzieci. Zostawiłaby Polskę, która żyła tylko w sercach spiskowców, ale żyła. Zostawiłaby swoją „małą ojczyznę” czyli majątek i ludzi na nim pracujących, za których była odpowiedzialna. Choć, gdyby ją wtrącono do lochu na lata, to nikomu by już pomóc nie mogła. Czyli równie dobrze mogła uciec. Myślę, że biła się z myślami, aby postąpić jak należy. Dywaguję, bo nie mam na to dowodu. Nie znam jej refleksji, nie zostawiła pamiętnika. Dywaguję, starając się wejść w jej skórę. Choć to tak naprawdę niemożliwe.
Komitety kobiet dla Rządu Narodowego były bardzo ważnymi organizacjami, działały także na Rzeszowszczyźnie. Ten krakowski, gdy „wpadł” nikogo nie zniechęcił. Od razu zabrano się do tworzenia kolejnego. Autorka „Cichych bohaterek” pisze o wielu kobietach, które trafiły do aresztu. Komitet krakowski pełnił bardzo ważną rolę i jego zlikwidowanie wszyscy zaangażowani odczuli boleśnie. Tak prężne zaplecze dla powstańców to prawdziwy dar. Książka wypełniona jest nazwiskami wielu członkiń i „działaczek” użyłam tego słowa, choć go bardzo nie lubię, bo źle się kojarzy. Jeszcze „aktywistki”, to też słowo którego nie lubię, ale są one używane – na co warto zwrócić uwagę – jeszcze w czasach, gdy nie miały negatywnego podtekstu.
W działalność krakowskiego komitetu zaangażowane były również Siostry Franciszkanki, w murach ich klasztoru odbywały się narady.
Naprawdę podziwiam te kobiety, bo przy obowiązkach domowych, matczynych, potrafiły unieść na swoich barkach ciężar obowiązków prawie męskich. Potrafiły zmylić pościg, ostrzec przed aresztowaniem, pomóc w ucieczce i upiec jeszcze bułki na następny dzień, jak robiła żona piekarza. Były sprytne, czujne, szybkie i ciche. Do tego stopnia, że ta cicha walka z zaborcą, ta niema gonitwa trwała i udawała się dość długo. Do czasu niestety. Swoją gotowość i zapał przypłaciły utratą własnej wolności.
Podziwiam je, bo były twardymi orzechami do zgryzienia dla zaborców. Bo nie skamlały i nie histeryzowały, bo nie mdlały niczym mimozy, tylko ciemno, nie ciemno, w nocy o północy przemykały niczym cienie między budynkami i nie upominały się o chwałę. Odważne i harde, miały takie cechy charakteru, jakie uwielbiam w bohaterach od dzieciństwa. Śmiałe, ale mądre, ostrożne, ale wierne i godne zaufania. Lojalne, słowne, zaradne, wspaniałe. Dumne z własnego pochodzenia, trzymające głowy wysoko. Nie skarlałe i zawstydzone. Nie wściekłe i wulgarne. Nie rozwrzeszczane i puste. Nie roszczeniowe. Ale kobiety znające swoją wartość. Pamiętajmy, że one nie przechodziły żadnego szkolenia, one zdawały się na własny rozum.
Ale, co wynika z wielu wpisów opowiadających o tym, co zawierają pamiętniki dawno temu żyjących kobiet. Kobiety musiały być twarde, bo ich życie nie rozpieszczało, nawet, jeśli rodziły się w rodach książęcych. Musiały umieć zagryzać wargi i przełykać łzy, ale niespostrzeżenie. Tamte kobiety są dla mnie bohaterkami. Tamte kobiety wyznaczają to, jaka bym chciała być, jak sama chciałbym się zachowywać w trudnym czasie. Godnie.
Może niektórzy z Was pamiętają, kiedy pisałam o „Klaudynkach”. Była to kolejna organizacja kobieca, choć ona bezpośrednio nie była związana z powstaniem styczniowym. Ona została stworzona jako organizacja mająca dbać o zachowanie, o przeżycie języka polskiego pod zaborami i o tych „Klaudynkach”, które zdają się infantylne, a nawet śmieszne, również przeczytamy w książce o cichych bohaterkach. Bo one również stawały przed sądami i trafiały do więzienia.
Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam na jutro
P.S. Mówi się, że najważniejsze rzeczy pisze się właśnie pod „P.S”
Można ten wpis pociągnąć dalej, można zastanowić się nad wizerunkiem współczesnej kobiety. Czy ten wizerunek jest faktycznie atrakcyjny, czy pusty. Dawniej kobieta była prawą ręką mężczyzny. On wojował, a ona dbała, aby miał czym wojować. I nie ma w tym nic uwłaczającego. Tak to trwało. Kobieta i mężczyzna, jak jeden organizm, przechodzili przez burze nie tylko życiowe, ale i te narodowe. Oczywiście, że upraszczam. Celowo nie wchodzę w konkretne sytuacje, ale nie chcę ciągle powtarzać tego samego. Ci, co czytacie mnie dłużej, wiecie co mam na myśli. Ci, co zerkacie tutaj od niedawna, zapraszam do wcześniejszych wpisów
Jedna z redaktorek opowiadała, że kiedy wybuchła wojna na Ukrainie zadzwoniła do swojej przyjaciółki i zapraszała ją i jej rodzinę do Polski. Chciała, żeby u nas się schronili. Ta jednak odpowiedziała, że nie. To chociaż rodziców przyślij, nalegała redaktorka. Nie, usłyszała, tato zaciągnął się do obrony terytorialnej. A mama? Mama powiedziała, że zostaje z nim. Będzie mu jeść gotować.
Na fotce, co prawda mężczyźni, co nie znaczy, że tylko oni w powstaniu walczyli. O podobizny kobiet, jdt wiele trudniej.