Hanif Kureishi Ostatnie słowo

Recenzja:  Agnieszka Czachor

 

                                                                                                                        Satyra na arcydzieło

                                                 

            Hanif Kureishi urodził się w 1954 roku, w rodzinie pakistańsko-angielskiej, która mieszkała w Londynie. Debiutował powieścią „Budda z przedmieścia”. Dzięki niej zdobył sławę i plakietkę skandalisty. W streszczeniu do „Buddy” podawano trzy słowa: seks, narkotyki, rock’n’roll. Można by jeszcze dodać: okrucieństwo, emocje, zabawa.

            Dokładnie te same słowa charakteryzują najnowszą powieść „Ostatnie słowo”, no może poza rock’n’rollem.

            Harry, początkujący biograf literacki ma napisać biografię wielkiego pisarza. W tym celu przenosi się do domu Mistrza, w którym króluje jego druga żona, kucharka i pokojówka. Nieobecna żona pierwsza również się pojawia i prześladuje Harrego, mimo że już dawno umarła.

            Kureishi opisuje quasi małżeństwo, quasi rodzinę, quasi miłość. Jest tutaj bardzo wiele emocji, emocji złych, które władają bohaterami. Nikt z opisanych osób nie potrafi nad nimi zapanować. Od samego początku Harry zostaje poddany presji swojego wydawcy. Rob przez całą powieść będzie go naciskał, będzie na niego krzyczał, wyzywał go i wmawiał, że jeżeli napisze w biografii prawdę nikt nie będzie chciał tego czytać, czyli pożegna się z zawodem.

             Związek między dwojgiem ludzi tutaj charakteryzują słowa: potrzeba i przynależność. Ktoś zawsze komuś podlega i spełnia jego zachcianki. Ktoś inny zgadza się na obecność przy sobie drugiej osoby tylko, dlatego, że jej potrzebuje, że potrzebuje pocałunku życia. Kogoś, kto będzie go gładził po włosach, kiedy zerwie się w nocy z krzykiem z powodu koszmarów. Kto ugotuje mu ulubione potrawy, kto będzie skupiony tylko na nim. Po prostu, mężczyzna (będąc wielkim pisarzem) potrzebuje kobiety, która go nawet podetrze, jeśli on będzie miał zajęte ręce.

            Czyli żadnej miłości, żadnej więzi. Nic. Tylko zwierzęce instynkty. Kureishi w swojej twórczości porusza takie tematy, jak: rasa, nacjonalizm, imigracja i seksualność. Nie pisze za to o człowieczeństwie.

Postaci, które odrysowuje w najnowszej powieści to marionetki bez charakterów. Marionetki, które tańczą tak jak im zagra presja pieniądza, konsumpcjonizmu, reklamy czy wyzysku.

            Na okładce czytamy, że „książka trzyma w napięciu, że jest nieco skandalizująca, mroczna, lecz zabawna”.

            „The Times” twierdził nawet, że jest „niezwykle żartobliwa (…)”

            Zaśmiałam się raz na stronie dwusetnej którejś, kiedy Julia (pokojówka) martwi się o posadę, bo nie ma innego źródła utrzymania, gdyż odkąd zamknięto rzeźnię, straciła drugie źródło dochodu.

            Każdy na każdego krzyczy, każdy każdemu grozi, każdy każdego nienawidzi, nawet ci, którzy mówią, że się kochają i tak się nienawidzą. Mężczyźni sami nic nie znaczą, jedyne, co potrafią zrobić to się załamać. Wówczas przybywa kobieca kawaleria, która ma słoiki z narkotykami, potężny apetyt na seks w wydaniu przeróżnym i potężną tolerancję, co do zdrad.

I nie jest to tak niewinne, jak w swojskim Czterdziestolatku, że kiedy mężczyzna sięga po pistolet, żeby sobie strzelić w łeb, kobieta piecze ciasto ze śliwkami w ten sposób ratując mu życie.

            Jest to powieść wulgarna. Harry w zauroczeniu mówi to swojej dziewczyny: jaką piękną cipeczką jesteś. Ona przeszczęśliwa mu za to dziękuje. Jednak tego typu język nie jest niczym nowym, tak jak zażywanie LSD, grupowy seks, czy seks gejowski i lesbijski. W życiu Mistrza Mamoona (wielkiego pisarza) pojawia się każdy możliwy razem z fetyszami. Nie ma za to żadnej drogi duchowej, rozwoju intelektualnego ani refleksyjności. Nie wierzę, jako czytelnik, że ten Mistrz był rzeczywiście mistrzem. Bo z jego wypowiedzi i zachowania wyłania się postać zrzędliwego, nadętego starucha, który ma pretensje do życia, że tak szybko upłynęło. Nie zaskakuje inteligencją ani mądrością. Można by nawet przypuszczać, że jego wielkość stworzyły media i propaganda. Ładne opakowanie puste w środku.

            Wszyscy bohaterzy Ostatniego słowa kopulują z kim się da (jak w Dynastii, każdy z każdym), nie przywiązują się do siebie, nie miewają wyrzutów sumienia ani poczucia winy. Kiedy dziewczyna Harrego rodzi bliźniaki on już dawno ma którąś tam z kolei partnerkę. Co prawda utrzymuje dzieci i ich matkę, ale nie mieszkają razem. Nie dążą do założenia rodziny, kiedy kobiecie jest ciężko wprowadza się jej przyjaciółka do pomocy, mężczyzna może sobie spokojnie chodzić na dziwki.

            Żadnych zobowiązań, żadnej odpowiedzialności. Nic stałego. Nie ma tam więzi, nie ma miłości, nie ma dobrych uczuć. Są to ludzie myślący głupio. Oto era homo sapiens się zakończyła. Człowiek rozumny umarł.

             Postaci nudne. Wszyscy zachowują się podobnie i co kilka stron gadają to samo. Miałam wrażenie, że nie ma tam różnych osób tylko jedna w wielu odsłonach. Nie polubiłam ani jednego bohatera, z żadnym nie potrafiłam się zidentyfikować, nikomu nie kibicowałam. Męczący tekst. Temat przegadany i dla mnie niesmaczny.

            Warto, jednak sięgnąć po Ostatnie słowo choćby po to, żeby sprawdzić czy wrażliwość pisarza jest kompatybilna z waszą. Przeczytajcie z ciekawości, czy was rozśmieszy czy zniesmaczy. Polecam!