Kiedy wspominam swoją babcię (kobietę bez wykształcenia) nie potrafię jej połączyć ze współczesnymi kobietami. Jakby chodziło o całkiem inny gatunek ludzi. Jednak nie chodzi o to, że babcia była wyjątkowa. Jej rówieśniczki niczym się od niej nie różniły.
„Tamci” ludzie, ci z przeszłości, od której dzieli mnie niemal dwa pokolenia żyli inaczej, żyli spokojniej pomimo tragicznych zdarzeń, w których uczestniczyli. Umierali na różne choroby, bywali głodni, zmarznięci, przerażeni, zrozpaczeni, gwałcono ich i rozstrzeliwano.
Ale mieli wolę życia.
Tylko tyle, albo aż tyle.
Babcia nie oczekiwała od losu niczego ponad to, co miała. Pragnęła żyć i by jej bliscy żyli. Bo resztę można było wypracować. Każdego dnia wstawała o piątej rano i rozpalała pod kuchnią. Karmiła i doiła krowy, robiła to, co należało do gospodarskich zadań. Zmieniały się tylko pory roku i związane z nimi prace, ale jeść tak ludziom jak i zwierzętom dać trzeba było każdego dnia.
Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek żaliła się na rutynę czy nudę. Nigdy nawet nie przeszła jej przez głowę myśl o odchudzaniu czy stosowaniu diety, albo o odmładzaniu się. Nie walczyła z czasem, bo wiedziała, że nie ma na niego wpływu. Nie pragnęła niemożliwego. Za to podśpiewując, co rano gotowała barszcz biały i smażyła skwarki dla dziadka.
Czytam wszędzie, ciągle i gdzie się tylko da, dlatego wpadają mi w ręce różne książki. Nie są to tylko te z wymarzonej serii, ale także całkiem obce, przypadkowe a nawet odpychające. Jeśli czekam, się nudzę a na szklanym stoliku jest coś zadrukowane czcionką, na pewno to pochłonę. Tak też było z książką Genneen Roth „Kobiety, jedzenie i Bóg.”
Wbrew pozorom nie jest to tekst infantylny, ślizgający się po powierzchni, czy wypełniony słowami bez znaczenia, tzw. wypełniaczami. Autorka jest Amerykanką i pisze o Amerykankach. Jednak bardzo trafnie ocenia współczesność i charakteryzuje zachowanie współczesnych kobiet, które nie chcą się starzeć, nie chcą tyć, nie zgadzają się na słabszą przemianę materii po czterdziestce, ścigają się z dwudziestolatkami o trofea dotyczące wyglądu i walczą z wiatrakami.
„Z połączenia absolutnej nieskuteczności stosowania diet i braku duchowej świadomości wyrasta pokolenie kobiet opętanych obsesjami, wygłodniałych, zachłannych, czujących obrzydzenie do samych siebie. W rezultacie naszą obsesją stało się pozbycie obsesji, ujarzmienie cierpienia oraz ignorowanie przekazu, jaki ono niesie (…)”[ str. 40].
Są środowiska ludzi, w których jeśli się przyznasz, że nie jesteś na diecie, to popatrzą na ciebie, jak na szaleńca. Jeśli się przyznasz, że nie łykasz każdego dnia garści witamin, skasują telefon do ciebie, bo uznają, że znajomość z człowiekiem, który o siebie nie dba, nie ma sensu.
Teoretycznie mamy wolność. Każdy może wszystko! Kobiety mogą być nawet facetami (bez znaczenia co osobiście o tym myślę), jednak jesteśmy bardziej zniewoleni niż kiedykolwiek w historii.
W ciąży masz być „sexi.” Przytyć dziesięć kilo, mieć energii za milion, błyszczeć różową cerą i sfotografować się nago. Potem, jak doradzają kolorowe pisma, pozwolić rodzinie zająć się niemowlęciem – ty (to do młodej mamy) odpoczywaj.
Mamy rzeczywistość wirtualną i prawdziwą, jednak ta wirtualna, pełna słońca i zupek z przetartego tego słońca, jest bardziej kusząca. Dlatego wierzymy, że gdzieś, ktoś tak żyje. Dręczymy się, że przytyło się więcej, że pojawiły się rozstępy, że powiększyły biodra, cera przestała być cudna, podkowy wyzierają spod zamglonych oczu, włosy zupełnie nie to co moda, cellulit nawet nie wspomnę….hallo!
Żyjmy po ludzku. Nie walczmy z upływającym czasem. Nie dajmy się zwariować! Człowiek to nie tylko ciało, to przede wszystkim serce. To nie sama próżność i narcyzm, to wspaniałe czyny, do których są zdolni ludzie. To miłość, ale taka wewnętrza, nie na pokaz.
Autorka przytacza słowa Courtnej E. Martin, która pisała: „Wystarczy zastąpić brak duchowych poszukiwań trenowaniem ambicji, a mamy pokolenie bezbożnych dziewcząt (…). W rzeczywistości naszą wartość w świecie określa się po wyglądzie, a nie po zdumiewającym cudzie czystego istnienia.”[str.40].
Duchowe poszukiwania rozumiem jako poszukiwanie sensu, jako zadawanie pytań najczęściej sobie samemu, bo kto odpowie na nasze pytania? To refleksja na temat życia, na temat naszych wątpliwości i na ten najważniejszy temat: w jaki sposób ujarzmić lęk?
Czy takie pytania dostają odpowiedzi? Dostają, odpowiada na nie Bóg, ale Bóg to nie postać, to nie obraz ani rzeźba. To nie slogan reklamowy ani wrzaskliwy spiker telewizyjny.
Czy kobiety w dzisiejszych czasach są wolne? Temat ciągle w rozwoju, czytajcie nas!