Strata zaraża umysł szaleństwem

„Wichrowe Wzgórza” omyłkowo nazwane zostały romansem wszech czasów, bo romansem nie są.

Nie są nim nie tylko, dlatego, że nie ma tam miłości, gdyż miłość zastąpiona zostaje przez szaleństwo, ale też dlatego, że opisują relację między rodzeństwem. Jest to niezdrowa relacja między bratem i siostrą.



To także tłumaczy, niezrozumiałe zachowanie Katarzyny, kiedy ta „kochając” jednego postanawia nagle (zupełnie od czapy) wyjść za mąż za kogo innego. Bo za brata wyjść za maż nie mogła.



Powieść pochodzi z czasów, gdy nie mówiono wprost, a zakamuflowana historia, w której czytelnik wyczuwa coś niezdrowego sprawia, że tak trudno większości z nas tę opowieść znieść.



„Wichrowe Wzgórza” są uznane za arcydzieło. Pomimo tego, że w chwili publikacji nie spotkały się ze zrozumieniem ani u czytelników ani u krytyków. Szokowały, szokują i myślę, że nie przestaną szokować, bo opowiedziana w nich historia jest szokująca. Jest światem, według mnie, osoby chorej. Neurotyzm tam panujący budzi w większości ludzi intuicyjny strach przed postradaniem zmysłów. Przed chorobą psychiczną, która nie pozwala ruszyć do przodu ani wyrwać się demonom mieszkającym w głowie.

Przypomina to trochę stwierdzenie: gdy mam koszmar, nie świecę światła, bo to nic nie da, gdyż to czego się boję mieszka w mojej głowie.

Jeżeli popatrzymy na tę powieść od tej strony staje się ciekawsza i paradoksalnie bardziej zrozumiała. Myślę, że niechęć czytelników do niej bierze się stąd, że bierzemy się za nią „startując” z niewłaściwej pozycji. A zamęt wprowadza plakietka z szufladką romans. Romans kojarzymy się z „Przeminęło z wiatrem” i spodziewamy się czegoś podobnego.

Tymczasem mamy tutaj do czynienia z „miłością złą”, nie z namiętnością, tylko z chorym przywiązaniem, z rozpaczą zamkniętej w chorym umyśle istoty. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.

Zastanawiałam się także skąd taka silna więź między rodzeństwem Bronte i nie jest to trudne do zrozumienia. Matka umarła bardzo szybko, było ich sześcioro przy czym najstarsza siostra Maria umarła jako pierwsza w wieku dziesięciu lat, potem zmarła Marta i zostało ich czworo. Brat i trzy siostry. Nic dziwnego, że wczepili się w siebie pazurami uznając, że mają tylko siebie, że są dla siebie domem, bezpieczeństwem, miłością, dobrem. Nie potrafili funkcjonować poza domem, poza sobą, oddzielnie. Zaznaczę jeszcze, że w ostatecznym rozrachunku Charlotte przypadł najgorszy los, bo w ciągu roku straciła tę trójkę, która trzymała się wzajemnie przy życiu. Asystowała przy śmierci każdego z nich.

Mówi się, że ciało przeżyło, ale serce jej pękło. Po śmierci rodzeństwa żyła jeszcze tylko pięć lat. Umarła jako mężatka będą w ciąży. W zaświaty zabrała ze sobą nienarodzone maleństwo.

Tak trudno pogodzić się z jedną śmiercią bliskiej osoby, a co dopiero z tyloma śmierciami nadchodzącymi jedna po drugiej.

Tragiczny los.