Współczesny obraz człowieka nowoczesnego to osoba, która osiągnęła sukces.
Czym jest sukces?
Wysokie stanowisko w firmie, drogie auto, wspaniała willa, świetne ciuchy. Miarą sukcesu jest to, co możemy dostrzec gołym okiem. Zadbane dłonie, pachnące koszule, rumiana twarz, lśniące włosy.
Kiełkuje w nas złudzenie, że każdy wysiłek, każda nieprzespana noc, każde zaangażowanie w coś; powinny przynieść nagrodę w postaci awansu czy początku kariery. Bo sukces jest miarą ważności, przydatności człowieka w hierarchii społecznej. Człowiek, który odniósł sukces jest lepiej postrzegany przez innych niż ten, który sukcesu nie odniósł.
Od najmłodszych lat wpaja się dzieciom, że uczą się po to żeby odnieść sukces. Jednak nie chodzi tutaj o sukces osobisty, duchowy czy emocjonalny ani o to by dziecko wyrosło na spokojnego, pogodzonego z losem człowieka, by żyło szczęśliwie oglądając codziennie zachód słońca, by robiło w życiu to, co chce, by mogło żyć po swojemu, by było sobą.
Powtarza się tym kreatywnym maluchom, że muszą odnieść sukces wizualny, sukces, który dostrzeże sąsiad i krewni. Taki człowiek ma mieć i się tym chwalić. On już nie musi być on ma mieć. Może zajechać pod marmurowe schody willi mercedesem i zamknąć się w domu na trzy spusty, może mieć depresję, wrzody czy raka. Może upijać się popołudniami z rozpaczy i braku radości, ale ma odnieść sukces materialny.
Żeby zaś ten sukces odnieść powinien być samolubem, nikomu nie ufać i agresywnie przeć przed siebie. W żadnym wypadku nie powinien się zatrzymać, kiedy ktoś obok upadnie, bo to mu na dobre nie wyjdzie. Ma być zimny, zdystansowany i nastawiony na zwycięstwo.
Dokładnie takim typem jest Wakefield z opowiadania o tym samym tytule E. L. Doktorowa. Jest prawnikiem, ma wspaniały dom, piękną żonę, śliczne córki, ale pewnego dnia coś się w nim załamuje. Wracając z pracy zamiast normalnie wejść do domu, kieruje się na strych i tam zostaje przez najbliższe pół roku. W ten sposób zaczyna życie bezdomnego. Żywi się odpadkami z kubłów, nie używa kart kredytowych ani gotówki, nie goli się ani nie strzyże. Rodzina uznaje go za zaginionego.
Taka sytuacja wcale nie jest niezwykła ani nowa. Zdarza się każdego dnia na całym świecie, a pośród kloszardów, ludzi bezdomnych koczujących na dworcach i pod jadłodajniami jest wielu świetnie wykształconych prawników i lekarzy, profesorów i doktorantów, zdarzają się biznesmeni i fryzjerzy. Wcale nie rzadko zdarza się, że ci obszarpani ludzie osiągnęli spektakularny sukces, wybili się na szczyt, lecz na tym szczycie znaleźli tylko jeszcze większą presję, tylko jeszcze większe oczekiwania innych i większy stres. Dlatego jedni popełnili samobójstwo a inni uciekli na margines społeczeństwa. Schowani pod płaszczem banicji odpoczywają, bo od takich strzępków ludzkich nikt już niczego nie oczekuje. Każdy omija ich wielkim kołem, a oni mają święty spokój.
Są wyalienowani, ale dobrze im z tym.
We wspomnianym opowiadaniu Wakefield po dłuższym czasie uświadamia sobie, że ożenił się ze swoją żoną tylko, dlatego, że przez pewien czas była dziewczyną jego przyjaciela. Zaczął o nią zabiegać, bo spodobała się mu rywalizacja. Potem liczyło się tylko zwycięstwo. Jednak kobieta cieplej spoglądała w stronę jego konkurenta, więc posunął się do szachrajstwa. W wyniku, którego dostał od kumpla w gębę, a krew z jego twarzy scałowała przyszła żona. Osiągnął sukces, zdobył, czego chciał nie bacząc na to, czy faktycznie kochał tę kobietę. Zwyciężył w pojedynku z przyjacielem, nie zastanawiając się czy przypadkiem dziewczyna nie jest tamtego miłością. Wkroczył między tych dwoje, żeby sprawdzić swoje możliwości i wygrał. Tylko, że po szesnastu latach załamał się. Po upływie tych lat pewnego popołudnia stwierdził, że nie chce do niej wrócić. Uświadomił sobie, że nigdy mu nie była bliska, że nigdy jej nie kochał. I wówczas na scenę wkroczył jego dawny przyjaciel, który osiągnął sukces zawodowy, ale nie ożenił się.
Co było dalej? Przeczytajcie.
W moim odczuciu sukces to umiejętność bycia szczęśliwym. Umiejętność dostrzegania tych króciutkich chwil, które migoczą na twarzach bliskich niczym zawadiackie promyki słońca. Sukces to nie kariera ani nawet sława. Sukces to spokój wewnętrzny, który buduje się na uczciwości a nie na kulcie własnego ego. Wbrew temu, co proponują reklamy, wbrew bzdurnym hasłom: ja i moja historia, podaruj sobie odrobinę luksusu lub zasługujesz na to. Kultywuje się ego pojedynczego człowieka, ma kupować dla siebie, ma myśleć o sobie i powtarzać ciągle ja, ja, ja. Ważne, co ja czuję, co ja myślę, co ja chcę, a co z drugim człowiekiem i jego historią?
Jeżeli każdy to odrębna historia, więc grupa ludzi przypomina sznur pereł, jeżeli przetniemy łączącą je żyłkę, rozsypią się po podłodze i rozbiegną każda w inną stronę. Czy czeka nas społeczeństwo singli?
Bądźcie z nami!