Refleksja w połowie ferii

                                        

           Jaki smak miało dzieciństwo?  Pierwsze skojarzenie mam ze słońcem, z upalnym dniem wakacyjnym, brudnymi kolanami, ramionami podrapanymi przez ostrężnice, chustka na głowie, drewniany łuk w ręce i badyl w drugiej. Z grupką rozczochranych maluchów przemierzaliśmy pobliski las, pola, szukaliśmy skarbów w cuchnącym mule Nilu i wierzyliśmy (źle, mieliśmy pewność), że mamy moc zmieniać to, co nam nie pasuje.

            Był ścisły podział na dorosłych i dzieci. Kiedy grupowało się społeczeństwo na imprezie, mówiono: dzieci do dzieci, dorośli do dorosłych. I wszystkim to odpowiadało. Przy dzieciach nie gadało się o sprawach dorosłych, a dzieci miały swoje tajemnice.

            Nie mieliśmy pretensji, że mama nie rozwiązuje z nami książeczek czy labiryntów. Ach! Obciach byłby, gdyby to robiła. Moje dzieciństwo to potężna wyobraźnia, która nadawała kształt wszystkim dniom, każdemu wieczorowi, sprawiała, że rano wstawało się błyskawicznie razem ze słońcem. Walczyliśmy z napastnikami z powietrza, kamratem był pies i kot, biegaliśmy po kamiennych drogach, obcieraliśmy sobie stopy, gubili buty w glinie i bagnach i byliśmy szczęśliwi!

            Mieliśmy obowiązki w domu i trzeba było trzymać się pewnych zasad. Nie wolno było pyskować dorosłym i starszym. Starszego należało szanować tylko, dlatego, że przekroczył pewien wiek. Od początku uczono mnie, że muszę brać odpowiedzialność za swoje zachowanie, że nie mama ani tata, ale ja sama odpowiadam za to, co zrobiłam, jeżeli wyrządzę komuś krzywdę w domu mnie potępią. Bo nie krzywdzi się innych, nie krzywdzi się słabszych, silniejszy ma obowiązek myśleć o innych, mądrzejszy skoro jest mądrzejszy, nie jest nim sam dla siebie, a ma pomagać głupszym. I takie tam…egoizm to największy wstyd. Nie „kablowało” się na kolegów, nie wsypywało gagatków. Honor był podstawową sprawą każdego smarkacza, któremu śpik wisiał u nosa, który wydłubywał kozy i je zjadał, który czkał w najmniej odpowiednim momencie; z wyglądu odstręczający, ale z honorem.

            Cięciwkę do łuku zrobiłam sobie z włosia końskiego, wyrwałam go z ogona klaczy dziadka. Na strychu miałam tarczę i codziennie trenowałam w celności strzału. Jak doskwierały mi smutki siadałam na końskim żłobie i gadałam do kasztanowatego łba. Nie wolno było kraść. Kiedyś z kolegą przyniosłam do domu rabarbar z sąsiedniego ogródka. Mama tak mi przyłożyła tym warzywem, że do dzisiaj pamiętam, jakie to dziadostwo jest bolesne, ale wiem też, „że czyje niech leży aż zgnije”.

            Świat mojego dzieciństwa był czytelny. Jasny. Każdy wiedział, co jest dobre, a co złe. Okropną plamą na honorze było mazgajstwo. Jak raz komuś się zdarzyło nie odbudował się w oczach innych już nigdy. Należało być twardym, jak stal.

            Dzisiaj mazgają się nawet dorośli, politycy i aktorzy. Rozbeczeć się przed tłumem jest nawet w dobrym tonie. U nas (wśród smarkaczy) było nie do pomyślenia.

            Dzieciństwo ma być dzieciństwem. Bez znaczenia czy dzieciak jest wyjątkowo inteligentny czy ma zdolności muzyczne, przede wszystkim jest dzieckiem i potrzebuje zajęć dziecięcych. Nie wolno mu tego zabierać. To, co najważniejsze w wieku dorosłym, czyli psychika kształtuje się właśnie wtedy. To czy będzie odporny czy szybko się podda przeciwnościom, to kształtuje się wtedy, kiedy wspina się po drzewach, wpada w pokrzywy i robi pierwsze eksperymenty zjeżdżając pędem z górki, by za kilka metrów hamować i z dumą mierzyć długość śladu hamowania. 

            Bądźcie z nami!

                                                                                                                                                                                      A.C.