„Portret damy” czytaliśmy się w różnych momentach życia, niektórzy z nas na przykład w przerwie na studiach, wracają do zdrowia po wypadku. Karolina opowiada, że znajomość z James’em zawarła w kwietniu, na kocu, w trakcie przypiekania swojej skóry na złoto brązowy kolor. Choć Henry podobno nie lubił kobiet, to doskonale potrafił je portretować.
Tytułowa bohaterka, uważała się za niezwykłą osobę, czuła że życie, które ma w swoich rękach jest jedyne, niepowtarzalne, dlatego zamierzała je ułożyć sobie w sposób niekonwencjonalny. Chciała dobrze, a wyszło jak zwykle.
Skończyła jak tysiące jej podobnych kobiet. Zapłakana, w związku bez miłości, w klatce bez możliwości rozwoju, bez niezależności. No i oczywiście przestała siebie postrzegać, jako niezwykłej urody ptaka, bo mąż tego ptaka w niej nie dostrzegał.
Smutne?
Raczej banalne. Ale im bardziej się przed tym banałem ucieka tym szybciej się w niego wpadnie. Bo tak naprawdę życie jest banalnie zwyczajne i los ludzi jest do siebie nawzajem podobny. Możemy walczyć z szarością i jej nie chcieć, ale w końcu i tak się w niej utopimy.
Dla kogo James?
To proza powolna, bez zwrotów akcji, bez sensacji. Karolina przy niej odpoczywa – jakbym medytowała – mówi – ale nie potrafiłabym się skupić na takiej narracji, gdybym miała w sobie huragan – stwierdza.
Podobnie jest z muzyką albo z winem
Trzeba mieć odpowiedni nastrój, żeby słuchać Chopina. Jednego dnia wybierzemy walce Sztraussa innego rock progresywny. Smak wina także zależy od tego, co się dzieje w naszym wnętrzu. Kiedy jesteśmy spokojni i zrelaksowani, smakuje jak diabli! Jednak, kiedy mamy w sobie burzę, nic nie smakuje. Pragniemy tylko działać.
W złym guście
James kreśli sytuację bohaterów poprzez dyskusję. Słuchamy pozornie nieistotnych konwersacji, to z nich dowiadujemy się o knutych intrygach, o tym kogo towarzystwo ceni, a kogo nie lubi. Wymaga to jednak uwagi, zupełnie, jak podczas prawdziwej rozmowy. Czasem między wierszami można dostać ostrzeżenie, albo wyczuć groźbę. Pamiętajmy, że to salony XIX-wiecznej Anglii. Mówienie wprost było faux pas.
Twórca nowoczesnej powieści psychologicznej
Henry James był ponad przeciętnie inteligentny, twierdzą jego biografowie i jeśli faktycznie tak było, musiał się bardzo męczyć w otoczeniu ludzi. Chociaż lubił towarzyskie spotkania, bo na nich podsłuchiwał. Wprowadził tzw. technikę punktu widzenia. Pokazywał swoją opowieść oczami wielu bohaterów, lekceważył samego narratora, który także widział tylko rąbek fabuły.
Tak, jak w życiu
Nigdy nie wiemy wszystkiego, mieszają się w nas przeczucia, nie zawsze potrafimy powiązać ze sobą porwane sytuacje, z których potem sam los tworzy krwisto mięsiste zdarzenie, a my znajdujemy się w jego centrum i często „plujemy sobie w brodę”, gdybym przewidział, gdybym zauważył to czy tamto, przecież były znaki, ale nie było mądrości.
Do nastepnego razu!