Natknęłam się na pewien pamiętnik, a należy on do arcyksiężnej, która urodziła się w 1870 roku. Ludwika jej było na imię. Wychowywała się w cesarskim zamku w Salzburgu, który z jej opisu wyglądał w tamtym czasie strasznie. Być może taka była moda, aby księżniczkom nie odbiła woda sodowa, ale zamek był zaniedbany, brudny i wyglądał na opuszczony. Był źle utrzymany, w niektórych miejscach chylił się ku ruinie, nawet tapety z powodu wilgoci odklejały się i wisiały postrzępione. Dzieci takiego domu bały się, wyobrażały sobie, że postacie z portretów wychodzą nocami i im dokuczają. Poza tym dobrze znały legendy o zabójstwach dokonanych w tych wnętrzach. Sami przyznacie, że na rodzinne gniazdo to nie wyglądało.
Sama księżniczka była niesforna, nudziły ją wszystkie napominania typu: „„To nie jest przyzwoity sposób siadania do powozu, lub: „Jeżeli Wasza Cesarska Wysokość pragnie zostać prawdziwą
królową, to należy dobrze wyuczyć się wchodzenia do
salonu i t. p. Ciągle jedno i to samo. Nie wychowują nas dla
nas samych, lecz tresują nas do życia, — co mówię do
życia? nie, do „figurowania przed publicznością!” [Ludwika Ks. Saska, Historia mego życia. Ciekawy pamiętnik Arcyksiężnej, s. 8]
Jednak już wtedy, jako dziewczynka wiedziała, że nie zostanie Marią Ludwiką, którą jej za przykład stawiano, bo wrzał w niej bunt przeciw tyranii ceremoniału i etykiety. Uczyła się dziennie 9 godzin, co roku zdawała egzaminy na Uniwersytecie. Jednego razu o mały włos, a by nie zdała, bo stwierdziła iż „Maria Teresa miała słuszność chcąc sama sobie wybrać męża”. Weselsza literatura była dla książąt zabroniona w tym także gazety, poza katolickimi.
Kiedy miała lat 11, przywieziono ją do Wiednia i tam po raz pierwszy ujrzała Sisi, czyli cesarzową Elżbietę. W jej opinii była to kobieta naprawdę piękna, z przecudnymi włosami. Jednak miała zwyczaje co najmniej dziwne, choćby czesanie włosów. Rozpościeranie wokół niej białych prześcieradeł, żeby można było policzyć wszystkie te włoski, które miały czelność wypaść z czupryny cesarzowej. Po czesaniu i upięciu, liczono je i…jeśli ich liczba była zbyt duża, to cesarzowa dawała się we znaki swojej biednej pannie od czesania. Czyli pokrótce, dziewczyna ta musiała wiele znieść, gdy cesarzowa zionęła ogniem.
Sama księżniczka krytykuje cesarzową. Uważa, że ta miała wiele innych manii, które były znane powszechnie. Wygląda na to, że nie szanowała ludzi i nie zwracała uwagi na to ile kto jej poświęca czasu. Opowiada o pewnym zdarzeniu dotyczącym spacerów cesarzowej. Na takich spacerach towarzyszył jej lektor – Grek, ale nie zawsze rozmawiali. Bywało, że jej mość była tak zajęta swoimi myślami, że potrafiła spacerować nawet osiem godzin, a lektor w milczeniu jej towarzyszył. Znany był przypadek z Linzu, kiedy kobieta deptała ziemię całą noc i dopiero wschód słońca ją ocucił, Greka też.
Miała tez przyzwyczajenie, co chwilę wycierać chusteczką usta. Ludwika widziała cesarzową tylko kilka razy, ostatni raz była na jej pogrzebie. Współczuła jej nieszczęśliwego życia.
Kiedy pannica skończyła lat 16 postanowiono ją wydać za mąż. Jej cioteczna babka cesarzowa Brazylijska zaproponowała jej kogo? Don Pedra rzecz jasna. Faktycznie tak miał na imię ten mężczyzna, ale rozbawiło mnie to, że w różnych żartach u nas, jeśli chodzi o Brazylijczyka, to on zawsze nazywa się don Pedro! Ta dam
Dziewczyna przeczuwała, że teraz będzie „oglądana”, co ją doprowadzało do furii i trudno się jej dziwić. Jej bracia jeszcze dolewali oliwy do ognia, drażniąc ją stwierdzeniem, że została sprzedana obcemu mężczyźnie. Jak to brzmi, ale co ciekawe przed takimi zdarzeniami nie można było uchronić nawet księżniczki, choć zdawać by się mogło, że wysokie urodzenie daje kobiecie również prawo do decydowania o swoim losie.
Don Pedro okazał się miłym chłopcem, spędzili z sobą trochę czasu, ale nic między nimi nie rozbłysło, a co gorsza po trzech latach chłopiec zwariował i został odizolowany. Jej przyszłym mężem był ks. Fryderyk August, miał 21 lat i był w tamtym czasie, jak się wyraziła księżniczka pięknym mężczyzną.
A tutaj anegdota, którą chyba widziałam zilustrowaną w jakimś filmie, ale teraz sobie nie przypomnę w jakim.
„Podczas zimy 1891 r. pojechałam z ojcem do
Wiednia, urządzono wtedy tak, abym poznała ks. Ferdynanda
Bułgarskiego. Spotkaliśmy się na jednym
z obiadów familijnych, na którym znalazłam się przy
stole pomiędzy Ferdynandem a jego bratem Filipem
Koburskim. Obaj książęta nie zwrócili najmniejszej
uwagi na mnie i rozmawiali ze sobą ponad moją głową,
nie zważając zupełnie na moją obecność. Prowadzili
rozmowę po węgiersku, i jakkolwiek
świetnie
znałam ten język, pozostałam przez cały czas obiadu
nieporuszoną wobec ich historyjek dość drastycznej
treści i ich anegdotek zbyt kawalerskich, zupełnie nieodpowiednich
„dla młodych panien”. Lecz w końcu
obiadu, zwracając się do Ferdynanda, odezwałam się
po węgiersku:
—
Czy nie sądzisz Wasza Wysokość, że jest to
cokolwiek nierozważnie opowiadać w ten sposób swoje
historyjki w języku obcym , bez poinformowania się
uprzednio, czy pańska sąsiadka nie rozumie go przypadkiem?
Ferdynand oniemiał, a ja kończyłam .
— Zresztą, nie obawiaj się p a n !’ U szanuję wasze
sekrety!., zresztą naw et gdybym chciała je zdradzić,
to naprawdę nie mogę!
N a tą ostatnią uwagę moją obaj bracia zaczęli
się śmiać, a Filip zawołał:
— Brawo! ależ to jest szykowna dziewczynka!
Zostańmy przyjaciółmi!
– To bardzo dowcipnie,— zauważyłam , robić sobie
przyjaciół z tych, których się obawiamy.
Ferdynand obrzucił mnie krytycznem spojrzeniem
i rzekł do Filipa z widoczną intencją:
Nie wiedziałem , że w Salzburgu kwitną takie
ładne roślinki!
O d tej chwili nazywał mnie zawsze „swoją kuzyneczką, poliglotką”. I interesował się mną bardzo”.
Gdyby ks. Fryderyk nie zrobił tak dużego wrażenia na Ludwice, jakie zrobił, to prawdopodobnie zostałaby żoną Ferdynanda, mimo że jej matka stanowczo się sprzeciwiała temu związkowi.
Dalsze losy zadziornej księżniczki następnym razem
Wszystkiego dobrego!