Księżna czy pisarka?

Księżna Maria Wirtemberska, czyli Maria Anna z Czartoryskich (wspominałam o niej wielokrotnie w poprzednich wpisach, cytując jej wspomnienia) podobno była nieślubną córką króla St. Augusta Poniatowskiego. Jej matka miała romans z królem. A nasza księżniczka żyła czasach romantyzmu. W wieku szesnastu lat została wydana za księcia Wirtembergii, który sprzyjał Prusom i Rosji, a potem zdradził króla. Maria rozwiodła się z nim, ale zapłaciła najwyższą cenę za „wolność” jaką może zapłacić matka. Straciła syna. Fryderyk Ludwik postawił warunek. Da jej rozwód, jeśli ona odda mu syna.
 
Nie zdecydowałabym się na coś takiego. Myślę, że odebranie dziecka matce potrafi złamać najsilniejszy charakter. Chodź jej podobno nie złamało.
 
Około 1813 roku napisała powieść „Malwina czyli domyślność serca”. Romans uznany za pierwszą polską powieść psychologiczno-obyczajową. Najpierw wydana została anonimowo, ale większość zainteresowanych wiedziała kto jest jej autorem. Dla mnie, osoby z XXI wieku ten tytuł brzmi infantylnie i ckliwie, ale nie znam jeszcze tej powieści. Jest dostępna na Polonie, dlatego jeśli kogoś zainteresuje to można czytać.
 
Pisała ten romans przebywając w Warszawie. Kiedy został opublikowany wzbudził duże zainteresowanie. Księżna w Warszawie wydawała obiady literackie, gromadząc wokół siebie wielu literatów. Taki debiut zachęcił ją do pracy pisarskiej. Zaczęła kilka powieści, ale nagle przestała pisać.
 
Prof. Wojciechowski twierdzi, że prawdziwego romansu nowożytnego u nas, poza Przypadkami Mikołaja Doświadczyńskiego, nie było. Istniały jedynie fantastyczne opowieści, które miały zająć wyobraźnię. Nie dbały o prawdę ani o porządnie nakreślonego bohatera, ani o rzetelnie opisane stosunki obyczajowe. Powieść nowożytna zbliżała czytelnika do życia, a nie tworzyła ułudę.
 
W Polsce przed Malwiną, według Wojciechowskiego, była powieść tendencyjna. Tylko, że nasza księżna od dydaktyzmu również nie stroniła.
Dydaktyzm to coś czego nie znoszę w tekstach literackich. On tchnie przesłaniem, że ja (autor) wiem, jak należy, a wy (czytelnicy) nie wiecie, dlatego was pouczam. Trochę nie rozumiem, jakim cudem kobieta, która nie poznała czym jest namiętność mogła napisać romans. Być może ten romans to regulamin życia, drętwy i zdystansowany, a może „dziesięć przykazań” do entej potęgi.
 
Sama autorka pisała, że jej powieść nie ma innej zalety poza tą, że jest napisana, jako pierwsza tego typu powieść w ojczystym języku. Sama uważała, że romans jest rodzajem literatury niższej, gdyż sa inne, bardziej użyteczne.
 
Treść Malwiny to opos dziejów księżnej. Wychodzi za mąż prawie jako dziecko, mimo, że od początku czuje do męża odrazę. Mężczyzna ten wywozi ją do odludnego zamku i tam zamęcza młodą żonę zazdrością bez powodu, ale szybko dziewczyna sie mu nudzi. Oddaje się polowaniom, a o żonę pyta tylko po to, żeby mieć pewność, że żyje w samotności. Nigdzie nie wyjeżdża i nikogo nie przyjmuje. Książę Ludwik był bardzo popędliwego charakteru. Nazywano go diabłem i nikt z towarzystwa nie miałby serca oddać swojego dziecka pod jego dach. Tymczasem Maria, jak widać, była tylko kartą przetargową. Mimo wysokiego urodzenia, nikt o jej dobro nie zadbał. Liczyły się tylko koneksje i polityczne układy.
 
Księżna znosiła jego popędliwy charakter i agresywne zachowanie. Nie skarżyła się rodzinie, myślę, że wiedziała, iż nie ma po, co się skarżyć, bo nikt jej nie pomoże. Często w tamtych czasach (współcześnie również) nieszczęśliwa żona słyszy: zagryź zęby i wytrzymaj. Ludwika w jego środowisku nazywano szaleńcem z instynktami zbrodniarza. Księżnę uratowała praca, zajęcie, pisanie i obowiązki. Dlatego poświęciła się biednym i cierpiącym, znalazła też pociechę w modlitwie.
 
Duże znaczenie dla historii i naszej wiedzy o tamtym czasie, mają wspomnienia księżnej. Jej riposty bywają ostre i złośliwe. Zdarzało się jej także pisać komedie. Jednak sama siebie, tak sie wydaje, nie traktowała jako pisarkę. Nie musiała zarabiać na tekstach, bo finansowo stała bardzo dobrze, nawet po rozwodzie.
 
Jej powieść, mam wrażenie, że pełni rolę terapii, której sama siebie poddała. W sposób trochę zakamuflowany, ale opowiada o swoim nieszczęściu. Pewnie przyniosło jej to ulgę. Wielu autorów również obecnie pisze takie teksty, traktując swoją twórczość jako zaleczenie bólu. Być może dlatego jej powieść została uznana za coś wyjątkowego, jak na tamte czasy.
Sama piszę inaczej. Kiedy pytano mnie czy w moich opowiadaniach są moje przeżycia odpowiadałam przecząco. – To zmyśla pani emocje? – dociekano. Nie. Nie zmyślam emocji, może ktoś to potrafi, ale ja nie. Jednak nie traktuję pisania jako głośnika, w który można wykrzyczeć cały swój ból.
Kocham opowieści i uwielbiam opowiadać. Bez dydaktyzmu, moralizowania czy oceniania. Sama opowieść. Wnioski wyciąga czytelnik.
 
Czy Maria to potrafiła?
 
Nie sądzę, ale tak na sto procent dowiem się niebawem. Czemu nie widnieje jako twórca w romantyzmie?
Bo nie cierpiała za miliony. Kobiety mają skłonność opowiadać o maleńkich sprawach, rzeczach. Swojej uwagi nie rozpościerają na cały świat. Koncentrują się na rzeczach lokalnych, a przez to nieinteresujących dla ogółu.
 
 
 
 
 
 
 
Jolanta Czemiel i Paul Lempert
 
 
 
Lubię to!
 
 
 
Komentarz
 
 
Udostępnij
 

Komentarze