Konie i Polacy

Do XVIII wieku koń był niemalże zszyty ze szlachcicem polskim. Jeżeli mówiono Polak, od razu u jego boku pojawiał się jego wierzchowiec. Polak konno stawał do elekcji, walczył z wrogiem, bronił i atakował. Na koniu podróżował, polował, brał udział w gonitwach. Koń witał go wchodzącego do koła rycerskiego, koń żegnał go schodzącego z tego świata.
Pamiętniki wspominają konia St. Czarnieckiego o imieniu Tarant i króla Sobieskiego zwanego Pałasz. Wojewoda Czarniecki przed śmiercią chciał swojego wierzchowca zobaczyć, wprowadzono go do izby.
 
Zupełnie jak w wierszu Mickiewicza „Śmierć pułkownika”:
„Kazał konia Pułkownik kulbaczyć,
Konia w każdéj sławnego potrzebie;
Chce go jeszcze przed śmiercią obaczyć,
Kazał przywieść do izby — do siebie.” Ten fragment zawsze mnie wzruszał najbardziej.
 
„Tarant przenosił swego nieporównanej śmiałości
i hartu wodza z pod Gdańska do Krakowa
i ztamtąd pędził nad Dźwinę i nagle, jakby z obłoków
spadał na Ukraińskie stepy. Konny oddział
Czarnieckiego nie znał przeszkód, ani nie potrzebował mostów, w pław przebywał rzeki, a w Danii
nawet przepłynął m orską odnogę”, pisał Wotowski w 1905 roku.
 
Taranta trzykrotnie namalował Kossak, przedstawił go jako araba, jednak nie wiadomo jakiej był rasy. Wiadomo za to, że konie tarantowate czy srokate nie bywają końmi czystej krwi. Maść ta była częsta u koni ze stepów, mało uszlachetnionych.
 
Pałasz również doczekał się portretu, który wyszedł spod ręki Kossaka. Wyobraził sobie go jako przepysznego płowo-bułanego araba z piękną szyją i śliczną głową. Araby potrafią być prawdziwie urodziwe. Dyakowski zapisał tylko: „Król zaś nasz pod Wiedniem był w szarym kontuszu grodeturowm i siedział na koniu płowym , którego nazywano „Pałasz.”
 
Koń ten musiał być szlachetny, bo maść płową odnajdowano wówczas pośród najszlachetniejszych koni orientalnych. Musiał także być bardzo silny, bo Sobieski był ciężki i postawny, a on z łatwością go nosił. A w niepomyślnej bitwie pod Parkanami swoją zręcznością ocalił mu życie.
 
Konie polskie odznaczały się szczupłością, ale były bardzo dzielne i wytrzymałe. Górowały siłą i zręcznością nad ciężkimi i limfatycznymi końmi zachodu. Jazda polska wsławiła się w historii nie tylko Polski. Nie było drugich takich jeźdźców, jak ówcześni Polacy. Choć sama jej historia ma kilka etapów. Ostatnim momentem odrodzenia się jazdy polskiej była kampania napoleońska, w której dali się poznać od najlepszej strony, mimo, że sam Napoleon potraktował ich tylko jako mięso armatnie.
 
Przeprawianie się wpław na koniach przez głębiny rzek nie było proste, a większość wrogich wojsk wolała budować mosty. To Polacy wraz ze swoimi wierzchowcami odważnie i bez zwłoki pokonywali te odmęty. Pokonywali je nie ginąc po drodze. Ale nie była to tylko zasługa świetnych jeźdźców, ale również pełnych animuszu koni. Bez tych koni nic by nie wskórali. Jazda francuska siedziała na ciężkich koniach i szybko się wyczerpywała. Polacy zaś swoje konie oszczędzali. Kupili od chłopów niewielkie koniki, na których prowadzili patrole. Swoje trzymali do bitwy.
 
„Wśród tego ruchu adjutant
mój Łuniewski ostrzegł mnie:
— Czy widzisz generale, co nasz kapral robi?
Obejrzawszy się spostrzegłem w tyle za
mojemi skrzydłami i zdaleka postępujące szwadron
gwardyi w kolumnach. Nowy zapał— „galopem!”
a zbliżywszy się „nacieraj!”—ze spuszczonemi
lancami, a huzarzy z podniesionym pałaszem.
Zdawało mi się, że jazda nieprzyjacielska
zamyśla dotrzymać, ale skorośmy się bardzo zbliżyli,
wszystko znikło i uciekło bez ładu.” Był to rok 1813, pod Peterswalde. Z pamiętnika Jana Weyssenhoffa.
 
I dalej, ta sama bitwa: „z naszej strony dzielny szef
szwadronu, Radoński, był ranny dzidą w bok, tak,
że mu wyszły wnętrzności i ujęty został przez
kozaków , ale siedział na koniu nadzwyczajnej
chyżości, bo mimo rany i dwóch kozaków, którzy
go prowadzili, upatrzył moment i wrócił do
swoich szeregów , żywy jeszcze ale już nie zdatny
do służby. Chirurg królewski, Hedenius, wykurował go w prawdzie, ale już do mocnego zdrowia, ani zwyczajnych sił nie wrócił.”
 
Nadzwyczajne było jednak to, że z wykłutymi wnętrznościami żołnierz utrzymał się na koniu i potrafił jeszcze cwałować. Wykazał się niezwykłą wytrzymałością na ból i umiejętnością jasnego myślenia mimo tak dotkliwej rany. Niejeden z bólu straciłby przytomność czym by sam siebie prawdopodobnie pogrzebał. Powodzenie ucieczki Radońskiego możliwe było tylko dlatego, że polskie konie, w tym i ten jego, przewyższały szybkością konie ciężkie i nawet te kozackie.
 
Sławnym koniem z tej kampanii był niejaki Szumka. Wierzchowiec znany całej armii. Każdy wiedział, że był ulubionym koniem księcia Józefa. A pochodził ze stadniny (znanej wówczas na całym świecie) Sanguszków, którzy hodowali araby. Szumka, ogier maści karej został podarowany przez księcia wojewodę wołyńskiego Poniatowskiemu w 1810 roku. Nie jest pewne czy to na nim książę rzucił się w nurty Elstery, choć niejaki hrabia Czapski twierdzi, że to Szumka przygalopował do swoich bez jeźdźca i to on przyniósł, jako pierwszy tragiczną wiadomość. Naoczni świadkowie tego zdarzenia, twierdzili jednak, że koń pod księciem został zabity i dano mu konia żołnierskiego.
Macie dość?
W takim razie na dzisiaj dosyć o rumakach i szarżach.
 
Obraz autorstwa Chełmońskiego.