Chyba nie ma pamiętnikarza, który (obojętnie w jakim roku) przeżywszy Syberię, nie wspomniałby o tym słupie. O słupie, któremu nadano wręcz ludzkie cechy. Cechy żywego organizmu, bo są takie łzy i taki ból, które potrafią ożywić nawet kamienie.
„Słup ten, murowany, czworograniasty, 5–6 metrów wysoki, z jednej strony herbem
guberni permskiej a z drugiej tobolskiej azjatyckiej oznaczony. Tu pogranicze Syberii. […]
A ten słup? – to świadek przesuwających się obok niego tylu istot nieszczęśliwych z szarpiącym ich bólem – tym towarzyszem im nieodstępnym. On jest świadkiem łez z oczu tu
płynących skazańcom za tym, co ukochali a daleko zostawili – a niejednemu słabszemu
męskością i nad dolą swą nieszczęsną ronionych… I dziwne! dlaczego właśnie tu te ciężkie, rzewne i smutne myśli do mózgu i serca tłoczą się? To widok tego słupa sprawia! On
podsuwa skazanemu pytanie, czy wróci kiedy do kraju swojego i swoich?” [Z. Zielonka, Wspomnienia z powstania 1863 roku i z życia na wygnaniu w Syberii, Lwów 1913, s.56]
„Tu są owe dwa słupy murowane, owe martwe
świadki ludzkich westchnień, łez i boleści! Tu każdy
a każdy Europejczyk klęka przy słupie europejskim
i żegna się — żegna się na długo, żegna się na wieki!
Ten słup jest personifikacyą i kraju i ziemi rodzinnej,
przyjaciół i kochanek. Tu się każdy spowiada ze swego
życia i odpuszcza nieprzyjaciołom swoim; tu odczuwa
ów fatalizm i przeznaczenie i tę konieczność nieubłaganą
i tę siłę wyższej woli — tu odczuwa Boga!
Ile ludzi tu łzy wylewało — wie to tylko Bóg!
Nie ma już miejsca na owym słupie, bo cały zapisany
jest imionami i nazwiskami tych, którzy się tu
żegnali, opuszczając Europę ucywilizowaną, a wjeżdżali
do Azyi dzikiej, barbarzyńskiej. Moskale sami będąc
zabobonni i fanatyczni, tutaj z całym pietyzmem żegnają
się i modlą — i niema chyba ludzkiej istoty, ani
w Europie, ani w Azyi, któraby tu nie uklękła i nie
pomodliła się gorąco.
To samo działo się i z nami.
Gdyśmy się tutaj wymodlili i wypłakali, pożegnaliśmy
i ucałowali po raz może ostatni ziemię Europejską
i ów słup graniczny, mówiąc do niego: bywaj
zdrów! gdyż oko nasze może ciebie już nie zobaczy!” [J. Sywiński, Katorżnik czyli pamiętniki sybiraka]
To niby tylko słup, znak pokazujący granicę, a ileż z nim związanych wzruszeń. Bardziej metaforycznie zabrzmi tutaj Dante „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”, choć Sywiński to zdanie odniósł akurat do Cytadeli, więzienia w Warszawie, ale i przy tym słupie zabrzmiałoby akuratnie, no i przerażająco. Choć grozy samej sytuacji nie było sensu już bardziej eskalować. Jeszcze żyli, ale ilu z nich przeżyło? A ilu wróciło do swoich kątów? A z tych, którzy wrócili ilu zastało przy życiu swoich bliskich? Rodziewiczówna opowiada w „Byli i będą”, że wysiedlano na Syberię całe wioski. Niektóre przestawały istnieć, inne zaludniano ludnością rosyjską. Potem, gdy wracali dawni gospodarze, to ta ludność pluła na nich i przeganiała ich nazywając przybłędami. Tych, który z dziada pradziada tutaj gospodarowali, których ród nie znał innej ojczyzny, tych przeganiano jak trędowatych. Ileż trzeba mieć w sobie buty, aby tak traktować rodowitych mieszkańców. Ileż trzeba mieć w sobie nieczułości, aby mieszkać w cudzym domu i szczekać na jego prawowitego właściciela. Jakże musiały boleć serca tych, którzy musieli ominąć swoje obejścia i udać się na żebry, bo wszystko co mieli to im skonfiskowano.
O tym wszystkim wiedział ten słup. Gdyby był drzewem usechłby z powodu zasolonej ziemi wokół niego. Wielu bowiem, gdy przekraczało tę granicę, przeczuwało to wszystko, co ich spotka w przyszłości. Oni już przyszłości nie mieli. Pragnęli powrotu, ale przecież czuli, że poprzedniego ich życia już nie ma. Jakie to są straszne słowa. I chyba nie ma pamiętnikarza, który (obojętnie w jakim roku) przeżywszy Syberię, nie wspomniałby o tym słupie. O słupie, któremu nadano wręcz ludzkie cechy. Cechy żywego organizmu, bo są takie łzy i taki ból, które potrafię ożywić nawet kamienie.
Należy jednak pamiętać, że mit Sybiru, o którym wspomina Lidia Michalska-Bracha, jaki ukształtował się w wyobraźni społecznej na przestrzeni wieków, nie jest mitem jednolitym. W inne miejsca zsyłano ludzi w 1863 roku, a w inne w latach 40/50 XX wieku. Sama Syberia to kolejny temat, na kilka wpisów. Syberia, przez którą przetoczyło się miliony ludzi. To specyficzne więzienie bez krat i kłódek, które niejednokrotnie zamiast złamać tożsamość narodową zesłańców, wielokrotnie przyczyniło się do jej wzmocnienia. Mówię o Sybirze dotyczącym Polaków, ale współcześnie dotyczy również Ukraińców. Sybir ciągle żywy, niezmienny, trwający w tej samej formie i budzący ten sam lęk. To jak podróż we mgle, podczas której niczego, poza białą zawiesiną nie widać. To też Sybir u Słowackiego w Anhellim. Opowieść między innymi o kradzieży polskich dzieci przez rosyjskie wojska. Sytuacja miała miejsce po Powstaniu Listopadowym i dotyczyła dzieci powstańców, które były wcielane do batalionów rosyjskich.
Sparafrazuję pewną wypowiedź, ale ona doskonale pasuje do tego miejsca. Gdy jeden z reporterów chciał pogłaskać psa mieszkańca tych terenów, on mu zabronił mówiąc: po, co mu to? Tutaj jest Sybir.
Czyli nie ma miejsca na pieszczotę, słabość czy wahanie. Jest tylko walka o przetrwanie, którą wygrywają najsilniejsi i najtwardsi. Ci, którym nie puszczają nerwy, ci, którzy nie zawahają się walczyć o swoje życie.
„Tak tedy z rozdartem sercem, przygnębieni na
duszy, sponiewierani na ciele, rozbici, roztrzęsieni, niewyspani,
zmarznięci i głodni, ruszyliśmy w dalszy pochód,
w owe Azyatyckie przestworza,, w owe puszcze
bezdenne. Mieliśmy oglądać owe stepy, owe tajgi, owe
lasy dziewicze, w których kniei nie było aż dotąd ludzkiej
nogi od początku świata! Mieliśmy oglądać ową
ziemię, która nigdy nie rozmarza i owe zwierzęta, które
natura ubrała w gęste i włochate runo i owe ptactwo
tak cudnie i bogato upierzone. Mieliśmy obcować z tym
ludem na pół dzikim, koczującym w swych jurtach jak
zwierzęta! Mieliśmy w dodatku sami pracować w kopalniach
jak zwierzęta i być do taczek przykuci!” [J. Sywiński]
Jeżeli nie znacie Anhellego to polecam Jest dostępny na wolnych lekturach. Słowacki, co prawda pisze tam o czymś jeszcze, o czym dzisiaj sama nie wspominam, bo to odrębna sprawa, ale kradzież dzieci, zmienianie pod wpływem głodu ich przekonań religijnych, zachowania tamtejszych duchownych. To wszystko współcześnie się również dzieje choć nas bezpośrednio nie dotyczy. Jednak jest tak samo zatrważające jak setki lat temu.
Przyzwyczailiśmy się uczyć o zesłańcach, niektórzy pewnie również czytali ich wspomnienia, ale czy tak do końca zdajemy sobie sprawę z tego, co faktycznie ci ludzie przeżyli i czemu musieli stawić czoło? Jakiego hartu wymagała od nich ówczesna sytuacja, jakiego hartu, ale i siły psychicznej? Myślę, że nie potrafimy nawet docenić tej ich siły. Traktujemy Sybir, jako miejsce, o którym krąży milion opowieści, ale jawi się ono nam bardziej, jako miejsce z koszmaru, oniryczne, mało rzeczywiste.
Sam Sywiński (to nazwisko współcześnie jest pisane inaczej, ale ja używam pisowni tej, która widnieje na jego pamiętniku. Piszę o tym, jakby ktoś uznał to za błąd.) pisze o zgrozie, która padła na wszystkich, jak o czymś, co powinno było pomieszać im zmysły, ale jakimś cudem tego nie zrobiło. A nie robiło, bo trzymali się razem, bo wiedzieli, dlaczego i za co cierpią i liczyli na to, że jednak przetrwają. Do miejsca docelowego, to jest Tobolska dotarli 12 grudnia 1863 roku. Pamiętajmy, że ich podróż zaczęła się w listopadzie. Dojechali w momencie, kiedy były dwudziestostopniowe mrozy. Sami Moskale, którzy ich pilnowali, ledwo stali na nogach, a co dopiero więźniowie. Mimo, że wykończeni, ucieszyli się, że w końcu dotarli.
Myśleli, że najgorsze mają za sobą. Okazało się, że to była tylko przygrywka, do tego, co miało nastąpić.