W jaki sposób pokonać strach?

 

            Hłasko twierdził, że nie należy opowiadać prawdziwych historii, bo ludzie w prawdę nie wierzą. Coś jest w tym stwierdzeniu. Choć samo życie układa fantastyczne zdarzenia, trudno nam w nie uwierzyć. Jednak zaryzykujemy i opowiemy Wam coś.

            Pobyt w szpitalu jest nieprzyjemny, obojętnie jak miły czy niemiły jest personel. Jeśli jest bardziej niemiły pobyt jest po prostu bardziej nieprzyjemny. Kiedy człowiek musi położyć się na stole operacyjnym i zaufać anestezjologowi, zaufać sprawnym (lub nie) palcom chirurga, wówczas odkrywa w sobie inne sfery ducha.

            Bo co zrobisz? Uciekniesz? Można by spróbować tylko, co to da?

            W takich chwilach uświadamiamy sobie, że wystarczy moment i ciach! Zgaśniemy szybciej niż przyszliśmy na świat. Wypadki się zdarzają (choć jadąc autem nie mamy zwykle takich refleksji). W przypadku operacji, bierzemy w niej bierny udział. Nic od nas nie zależy. Nie możemy nawet krzyknąć, obronić się gdyby coś szło nie tak. Nie można się wycofać, zmienić zdania ani odwrócić biegu czasu. Przychodzi godzina zabiegu, pojawia się pielęgniarka, zaprasza na stół operacyjny.

             W takich chwilach osobom wierzącym jest lżej. Ludziom, którzy faktycznie wierzą w Boga, wierzą, że On może wszystko, im jest lżej, bo ufają Komuś potężniejszemu niż człowiek. Ufają Opatrzności, która pokieruje umysłem anestezjologa tak, żeby znieczulenie nie doprowadziło do śpiączki. Ufamy wówczas nie samym umiejętnością ludzkim, bo człowiek to machina ułomna. Wystarczy zły dzień, kiepska noc, kłótnia z żoną, awantura z dziećmi i umysł przestaje być klarowny. Ufamy potężniejszym siłom, siłom, które działają tak by człowiek w danej sytuacji miał się jak najlepiej.

             Taka wiara dzisiaj nie jest popularna i bardzo prosimy osoby, które są wściekłe na katolików o nie komentowanie. Skoro mamy demokrację my mamy prawo wierzyć w Boga, tak samo jak inni mają prawo w Niego nie wierzyć.  Wiara to dar, bo jest ona czymś więcej niż przynależnością do kościoła, religii czy zbiorem pewnych rytuałów.

            Na sali operacyjnej nie można mieć biżuterii – kłopot zaczyna się wówczas, gdy palce pacjenta spuchły i nie da się jej ściągnąć. Co zrobić, rozciąć?

         Przecież to ta jedyna, ta pierwsza, ta na całe życie. Ta, w którą wsiąkły słowa małżeńskiej przysięgi i to wszystko, co nas spotkało do tej pory. Nie sczerniała, ale już niebłyszcząca, jak w dniu ślubu. Osadził się na niej pot wyciśnięty z chwil, podczas których razem oswajaliśmy wspólny lęk.

            Obrączka to symbol, ale kręci się wokół niej wiele zabobonów. Trudno powiedzieć czy są prawdziwe. W takich chwilach człowiek staje nad przepaścią, dzieli go tylko krok od nicości. Wcale nie musi go zrobić, jednak skąd ma wiedzieć czy podjęta decyzja nie popchnie go właśnie w tę przepaść.

            Wówczas wszystko zależy od ludzi. Od ich dobrej woli. Kiedy zakładają pacjentowi cewnik (wie, kto miał, że boli niemiłosiernie) pielęgniarka może użyć znieczulenia. Ot zwykłe psiknięcie, sekunda, ale, ale jedna użyje, inna nie. To nie karalne. Może również go założyć, kiedy ogólne znieczulenie zadziała, ale znów…dobra wola. Podobnie jest z uśmiechem, ze słowem „dziękuję”; można go użyć, albo nie.

            W naszym przypadku każdy wzdrygał się przed rozcinaniem obrączki. Zdarli nam ją (mają sposoby), zdarli ze skórą.

            Film „Przed sklepem jubilera” oglądaliśmy jeszcze w podstawówce. Tekst sztuki Karola Wojtyły czytaliśmy niedawno. Jest tam scena, która nami wstrząsnęła.

        Zawiedziona nieudanym małżeństwem Anna postanawia sprzedać swoją obrączkę. Jubiler (filozof) kładzie ją na wagę, a waga ta jest szczególna, bo nie waży metalu, lecz jestestwo i los człowieka. Dlatego języczek wagi wskazuje zero. Bowiem jedna obrączka jest bez wartości. – Pani mąż – mówi jubiler – musi żyć.

            Kiedy jubiler sprzedawał obrączki narzeczonym nigdy nie ważył ich oddzielnie. Za każdym razem ważył je razem, bo ich wartość określana była poprzez wspólny ciężar. Dwie obrączki miały jeden ciężar. Były unikalne, zrobione akurat dla tej jednej pary. Piękny tekst.

            Bądźcie z nami! O trzech wielkich dramatach Karola Wojtyły niebawem.