Dom staropolski

Choć przywiązuję się do miejsca, bywam sentymentalna, to mój dom tworzą ludzie, to oni są najważniejsi.
 
Jeśli w XIX wieku nazwalibyśmy czyjś dom „domem staropolskim” to powiedzielibyśmy gospodarzom największy komplement, jaki był możliwy. Jakimi cechami odznaczał się taki dom? Nie zawsze był to pałac magnacki. Bogaty i urządzony w najmodniejszy sposób, gdzie panowała etykieta i sztywność. Najczęściej tym sformułowaniem określano rozłożysty dwór szlachecki, ziemiański. Zamieszkały rojem przeróżnych osób, często ciekawych indywiduów. Zasobny w dobra z własnych pól, hodowli i lasów. Z własną spiżarnią. Samowystarczalny, bo za punkt honoru gospodarz obierał sobie to, aby wszystko było własne. Aby piwniczka była dobrze zaopatrzona, a stół od rana do wieczora suto zastawiony.
 
Gospodarz był średnio wykształcony, ale zaradny, pobożny, szczery, serdeczny, wierny w przyjaźni, słowny i bardzo gościnny. Każdy gość go cieszył, na żadnego nie burczał, a powiedzenie „gość w dom, Bóg w dom” nie było mówione na wyrost. Dom taki był przestronny, wygodny, tak ukształtowany, aby domownikom było dobrze w nim mieszkać. Służył ludziom, a nie ludzie jemu. Dlatego nie przypominał swoim wystrojem paryskiej mody, nie gonił za nią. Porządek również nie był jego mocną stroną. Tyle tylko o niego dbano, żeby się nie potykać na własnych butach, a przezorny gość (jeśli miał na tyle rozsądku) nie zapuszczał się do innych pomieszczeń, poprzestając na przebywaniu w salonie.
 
Dom to według oikologii zakorzenienie, ale również wykorzenienie. Czym jest dom? Czy to tylko budynek, piękne fronty, szeroki ogród. Może to mieszkanie w kamienicy, w bloku. Może osiedle, uliczki wijące się wokół znajomych płotów, zapach obiadu dolatujący z okien sąsiadów. Może to konkretni ludzie, którzy ugniatają naszą rzeczywistość, formują ją, zabezpieczają.
 
Pamiętam, że będąc w liceum, kiedy wracałam z klubu jeździeckiego, zwykle była to niedziela koło południa, a z okien mijanych przeze mnie budynków unosił się zapach rosołu, pieczonych schabowych. Słychać było hejnał z Wieży Mariackiej, nawoływania, szczęk rozkładanych sztućców i talerzy. Idąc między wąskimi uliczkami, przy których okna budowli przytulały się jedne do drugich, maszerując wprost na dworzec – czułam się bezdomna. Mimo, że po dwudziestu minutach jazdy autobusem, wysiadałam u nas na dworcu i mknęłam poprzez bzyczące pszczołami łąki wprost do domu, gdzie czekał na mnie obiad – czułam się bezdomna. Przez te trzydzieści minut wędrówki uliczkami „obcego” miasteczka, gdy słyszałam gwar życia jego mieszkańców, gdy patrzyłam na białe firanki w oknach i uchylone futryny, czułam się obca, bo tam nie było mojego miejsca. Równocześnie cieszyłam się, że mam dokąd jechać, że jest niedaleko to moje zakotwiczenie, że nie jest tak, że nie mam dokąd pójść.
W domu staropolskim nigdy o nikim nie zapominano, a każdej potrawy musiało wystarczyć dla każdego. Bardzo dbano, aby każdy czuł się dobrze. Gdyby ktoś się poskarżył, że został zlekceważony czy pominięty, była ta skarga potężnym ciosem w serce gospodarza.
 
Oikologia wspomina jeszcze o „duchu miejsca”. O tym, co nas przyciąga do konkretnego terenu, o granicach, własności, o lokalności, wspólnocie, o domu, który ma zawsze otwarte drzwi. Samo rozumienie „domu” bardzo się zmieniło w naszych czasach, gdy sporo podróżujemy, kiedy nie kupujemy domów, nie budujemy ich, kiedy nie kupujemy mieszkań a wynajmujemy je. Na chwilę, na jakiś czas, aby przenieść się w inne miejsce, do innego miasta, czy państwa. Nigdy na zawsze. Celowo wspomniałam o domu staropolskim, bo on był trwały. Jeśli nie wydarzyło się nieszczęście, to zamieszkiwały go kolejne pokolenia, a zapach obiadu, choć może nieco zmieniony przez wieki dolatywał do nosa przechodnia.
 
Dom współczesny. W świecie, gdzie bardzo wielu z nas emigruje, zapuszcza korzenie na obcej ziemi, ale również nie chce zapuszczać. Dawniej ludzie prowadzili bardziej osiadły tryb życia. Dom kojarzył się z konkretnym majątkiem, z budynkiem, z ziemią. Właściciele, mieszkańcy umierali, ale majątek pozostawał.
 
Czym jest dla Was dom? Czy to pojęcie metaforyczne, czy coś konkretnego fizycznego?
 
Dla mnie to ludzie. Poprzez lata mieszkania w różnych miastach, poprzez jeżdżenie z miejsca do miejsca, czułam się osamotniona, obca, bezdomna (choć nigdy tak naprawdę fizycznie nie cierpiałam na bezdomność). Po raz pierwszy tego nie odczułam, kiedy zaczęliśmy jeździć z rodziną, z naszymi dziećmi. Nagle wszędzie moglibyśmy postawić dom.