Czy Piłsudski miał poczucie humoru?

„Trzeba sobie jedynie wyobrazić, że jesteśmy wszyscy na tym padole ziemskim — jak powiada poeta — „najkrzykliwszemi marjonetkami, których nici dzierży w swoim ręku konieczność”.
 
Czy Piłsudski miał poczucie humoru?
 
Chyba powiedziano o nim już wszystko i pewnie wielu z nas ma już serdecznie dosyć tych opowieści przytaczanych za każdym razem z okazji dzisiejszego święta. Tak może być, dlatego warto dowiedzieć się czegoś innego i może nawet trochę frywolnego, czegoś co pokaże nam tę ikonę w bardziej ludzki sposób.
Rzadko się zastanawiamy nad ludźmi, którzy zapisali się w historii, pod tym właśnie kontem, a przecież poczucie humoru jest ważne.
 
Kiedyś się zastanawiałam, co też miał w sobie ten, do którego tak lgnęły kobiety. Ten, który dla mnie osobiście, nie jest atrakcyjnym mężczyzną. Ten spoglądający z archiwalnych zdjęć i filmów wydaje się człowiekiem nieciekawym. Tymczasem kobiety za nim szalały, jak za jakąś gwiazdą rokową, a spora ich grupa kochała go platonicznie. Możliwe, że nie jestem tego w stanie zrozumieć, bo coraz częściej przychylam się do wniosku, że jestem pozbawiona pewnej cechy, która sprawia, że potrafimy kogoś wielbić. Nie umiem wielbić drugiego człowieka. Potrafię go szanować, docenić jego odwagę, lotny umysł, inteligencję, mądrość, miłość, wspaniałomyślność, ale nie umiem wielbić. Potrafię go kochać, ale nie umiem wielbić, a Piłsudskiego w tamtym czasie wielu wręcz czciło.
Najgłośniejsze ich nazwiska to Lewandowska (miłość na zesłaniu), Juszkiewiczowa, Szczerbińska, Iłłakowiczówna (ta to wręcz odchodziła od zmysłów), Lewicka, Burhardt i wiele innych. Plus te anonimowe, bo kochające platonicznie.
 
Zatem z jakim typem człowieka mamy do czynienia, jeżeli chodzi o marszałka? Był optymistą, pesymistą, realistą, a może komikiem? Otóż to, do której grupy możemy go przyporządkować?
Śmiech jest zabójczą bronią i warto wiedzieć z czego i kogo ludzie się śmieją, co ich bawi, a co doprowadza do frustracji. Śmiechu obawia się podobno człowiek słaby. Wielki ma w nosie śmieszność, czy ośmieszenie, choć tutaj byłabym ostrożna z takim twierdzeniem, bo ośmieszenie potrafi dotkliwie skaleczyć.
 
Jeżeli spojrzymy na młodzieńczą działalność Piłsudskiego, dostrzeżemy go jako redaktora „Robotnika”, gdzie zajmował się satyrą. Ośmieszał wroga. Ale podstawą ciętych spostrzeżeń było oburzenie. Nie jest to humor swobodny i radosny. Raczej złośliwy.
„…Głupie rzeki! — myślałem.
Wisełka taka szara, płaska, zerkająca oczkiem na obie strony,
jakby szukała gdzieś za ladą małego sklepiku, ktoby kupił
za trzy grosze i towar i ją całą…
A ta głupia Nida!
Powiadają, że Żeromski ją właśnie nazwał „wierną rzeką”
! — Płynie leniwie, jak w puchach, w błocie i jest wierna
Komu? Chyba tym błotom!…
Wreszcie Dunajec, jedyna męska rzeka w zbiorowisku rzecznem.
Czego on oszalał, czego mu się zachciało zerwać jakieś
pęta u tych leniwych bab rzecznych, by tyle nam napsocić?…
Śmieszne to wszystko”… (T. IV. str. 468), pisał w jednym z listów. Pisząc te słowa, podobno był chory, leżał w gorączce.
Albo:
„… Księżyc błyskał na karabinie mojej warty, warty dowódcy,
co na straży swego odcinka stała. Spojrzałem — szary
żołnierzyk, skulony na płocie, płakał.
Wstyd mi się zrobiło. Poszedłem ku niemu zobaczyć i spytać,
czemu płacze — może mu pomóc potrafię.
Miłe chłopię, oparte piersią na płocie, ręką spoczywało na
karabinie i szlochało. Podniosłem jego twarz i ujrzałem: — twarz
małego chłopca, dziecinną, stał na warcie i płakał, jak dziecko:
łzy mu się z oczu lały, jak u dzieci. Twarz młodociana i karabin
przy nim. Pierś rozrywał mu szloch jak rozrywa szloch pierś
mężczyzny. Pogładziłem go po twarzy i spytałem:
— Chłopcze, co ci jest?
Myślałem, może mu ktoś w rodzinie umarł, może biedak
płacze po objęciach zdradliwej kochanki —może urlopu ci trzeba?
(dam ci urlop).
Przylgnął ustami do mej ręki i szlochał jeszcze silniej.
Uspakajałem go, jak mogłem.
„Komendancie — ryczał chłopiec, — ja już nie mogę pa29′
trzeć, jak Komendant się męczy i jak pomóc w niczem Komendantowi
nie mogę.“
I zaczął mówić takie brednie, niesłychane jakieś rzeczy otem,
jakby się zakradł do Komendanta, jakby chciał mu całą czekoladę
rzucić pod nogi, bo Komendant tak ją lubi.
Ot, brednie dziecka — żołnierza, nie umiałem go nawet pocieszyć.
Cóż zrobić z takim malcem, który płacze na warcie stojąc,
na karabinie się opierając i płacze nad męką Komendanta,
chcąc mu coś z siebie ofiarować, coś dać poprostu człowiekowi,
co się za nich męczy. Chłopak mi nieznany, z twarzy niewidziany,
jako chłopię małe stał zawsze w tylnych szeregach
— drągali zawsze naprzód stawiali”.
Sporo też pisał o pierwszych rannych. Na jednym z przemówień, zaznaczał, że zobaczyć swoich ludzi rannych jest zdarzeniem wstrząsającym. Te pierwsze rany zapadają w pamięci na zawsze.
„Pamiętam młodego chłopca, którego w głowę drasnęły
trzy kule karabinu maszynowego.
Szedł swobodnie, krwią zlany.
Gdym go spytał: Cóż to wam, chłopcze ?
Odpowiedział wesoło i dumnie:
— A w głowę mnie mnie trafiło — głowa mocna — wytrzyma…
(IV. 101)”.
Z jego zapisków wyłania się człowiek optymistyczny. W sumie taki musiał być, żeby wierzyć w powodzenie scalenia państwa, które w każdym z zaborów funkcjonowało zupełnie inaczej. Był inny system prawniczy, walutowy, inny język urzędowy. A ludzi więcej dzieliło niż łączyło. Co zresztą obserwujemy do dzisiaj.
„…Czekać jest losem żołnierza, a często dowódcy.
Słychać strzały, gwar bitwy, dusza się wyrywa, a tu stać trzeba,
nerwy się szarpią i siły słabną.
Dowódca musi umieć czekać i trwać w wesołości
i szerzyć ją koło siebie, inaczej owiną mu się koło
serca żmije niepewności i trwogi i innych też ugryzą…“
(VI. 183, — 20. VIII, 1923)
 
Piłsudski nie lubi megalomanii, pychy, pseudomądrości, przesady, wyśmiewa formalistów. Szanuje prawdziwie pracujących, prawdziwie zasłużonych, docenia dobrą wolę. Ma uznanie dla dokonanych czynów. Im robi się starszy tym coraz mniej kpi, coraz bardziej robi się poważny i utrudzony. Za to ciągle ironizuje.
 
Jako jedną z wad Polaków wymienia: poddawanie się wpływowi niesprawdzonych informacji.
„Radość, którą człowiek roztacza, jest cenną wartością towarzyską, jest
zdrowiem duszy, jest jedyną w swoim rodzaju duchową higjeną społeczną.
Człowiek, silny duchowo, nie ulega tak łatwo sugestji, płynącej z niezadowolenia
i zgryżliwości drugich. Musi on jednak odgraniczyć się od ludzi,
zatruwających drugim życie swojem ponurem usposobieniem”, komentuje Zdzisława Kloberówna, autorka książki o humorze naczelnika.
 
Coś jest na rzeczy. Humor to niebagatelna sprawa i faktycznie pozwala nie postradać zmysłów w sytuacjach kryzysowych, ale również pozwala zachować optymizm. Tutaj od razu się przypomina jedno z błogosławieństw dotyczących ludzi, którzy pokój czynią. Czyli nie wichrzą. Nie doprowadzają do kłótni czy sztucznej niezgody i awantury, a sprawiają, że wszelkie spięcia zostają rozładowane. Bo skłócić ludzi ze sobą jest nadzwyczaj łatwo, utrzymać ich w zgodzie i to w dobrych nastrojach, szalenie trudno.
Tak sobie myślę, że mało przykładamy wagi do tego dobrego nastroju. Kiedy myślimy o legionach, nawet ogólnie o wojsku, to od razu widzimy broń, dostawy żywności, kuchnie polowe, lekarstwa, ale nie zastanawiamy się nad nastrojem żołnierzy. Wspomnę oficera polskiego Kawczaka, o którym już nieraz Wam pisałam, wspomnę o tym, że jego dziennik pełen jest anegdot, pełen opowieści humorystycznych mimo, że siedział na froncie, że byli ostrzeliwani, że umierali jego koledzy, to humor właśnie, pozwalał im nie zwariować.
 
Sam Piłsudski jest osobą kontrowersyjną. Jak każdy człowiek u władzy miał i ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Sama nie jestem osobą kompetentną, aby go oceniać. Jednak wdzięczna mu jestem za to, że państwo polskie wróciło na mapę, a to, że nie każdemu się to podobało i podoba, to zostawię już bez komentarza.
 
Na moje podejście do sprawy polskiej na pewno ma wpływ moje pochodzenie, to że kiedyś tutaj, gdzie się urodziłam i mieszkam była Galicja. A w Galicji więcej i swobodniej mówiono o Polsce, nawet wtedy, kiedy nie istniała. Trudniej się godzono z niewolnictwem czy przynależnością do obcego państwa. Germanizacja także nie przebiegała zbyt gładko. Choć daleka jestem od odtwarzania pseudo idylli.
Wszyscy, którzy się przyczynili do powstania państwa polskiego dokonali ogromnej pracy. Pracy, która miała prawo wydawać się wręcz niemożliwą do wykonania. Ponad sto lat niewoli, ale ciągle istniejący naród mówiący po polsku i pielęgnujący swoją historię, to jest naprawdę coś. Ciągle funkcjonujący pisarze i dziennikarze piszący po polsku. Ludzie śpiewający po polsku, nawet żebracy recytujący Mickiewicza, to jest naprawdę coś. Pod groźbą więzienia ludzie nie umiejący pisać ani czytać, uczący się na pamięć polskich wierszy z własnej, nieprzymuszonej woli, to jest naprawdę coś. Tak, nie wszystkich to dotyczyło. Wielu Polakami nie chciało być, podobnie jak i współcześnie. Jednak z szacunku do tych, którzy pielęgnowali w sobie polskość należy schylić przed nimi głowę, chociaż dzisiaj.
Cieszę się, że Polska istnieje, przykro mi za każdym razem, kiedy jest obrażana i opluwana. Kiedy pomyślę, ileż już ten nasz naród przeszedł i w jak fatalnym miejscu geograficznym jest położone nasze państwo, to jestem pełna podziwu dla naszych przodków, że ciągle istniejemy. Bo to dzięki nim znamy naszą mowę. Moje stanowisko w tej kwestii nie uległo zmianie. Od kiedy zaczęłam tutaj publikować, mówię to samo. Nie mam kompleksów związanych z polskością, bo to ja za siebie odpowiadam, a nie przyszyta czyjaś łatka. Pewnie, że ludzie są różni, ale powtórzę się, to dotyczy wszystkich narodowości. Wszędzie są ludzie, którzy zachowują się godnie i niegodnie.
Dobra, dość moralizowania!
Wszystkiego dobrego na dzisiejszy dzień ?