To biograficzna opowieść duńskiej pisarki Amélie Nothomb. Sam tytuł jest bardzo ciekawy, a połączenie w parę tych dwóch niby obcych sobie słów tworzy interesujące przesłanie. Autorka opowiada o bolesnym dorastaniu, o zmianach zachodzących w ciele, ale także w psychice. Nothomb jako córka dyplomaty urodziła się w Japonii, mieszkała w Chinach, Bangladeszu, Nowym Jorku i Laosie.
Tytułowy głód
Ma wiele znaczeń. To nie tylko głód słodyczy i jedzenia, opis anoreksji i wyniszczenia organizmu, ale także głód nowych języków, nowych „ojczyzn”, książek, ale także pragnienie świata, absolutu, boskości. To głód typowy dla młodego człowieka, który chłonie życie, wgryza się w nie, wierzy, że ma w rękawie atuty, które pozwolą jemu właśnie to życie przeżyć całkowicie inaczej niż przeżywali je jego rodzice. W młodych ludziach jest potok światła, ale i sztorm, i tylko im znanymi sposobami potrafią je ze sobą pogodzić.
Amerykański Zachód
„Wydawało mi się, że znam znaczenie słowa „wielki”. Trzeba jednak przemierzyć samochodem Stany Zjednoczone, by zacząć rozumieć, czym jest „wielkość”: to jazda całymi dniami po biegnących prosto drogach bez spotkania jednej żywej duszy.
Niekończące się pustynie, pola tak ogromne, że zdawały się przez nikogo nie uprawiane, niezmierzone prerie, zawrotnie wysokie góry, zawrotnie wyludnione równiny, motele pełne zombi, drzewa tak stare, że w porównaniu z nimi nasze życie się nie liczyło, Kalifornia, i na moje dziesiąte urodziny San Francisco, które momentalnie z całego serca pokochałam.” [s.107]
Z moim szczęściem, mógł się równać tylko mój lęk
Trudno sobie wyobrazić, mnie osobie przywiązanej do jednego miejsca na świecie, do jednego miasta i zagrody, trudno mnie sobie wyobrazić życie tej pisarki. Nigdzie nie miała ojczyzny, albo miała ich zbyt wiele. W każdym miejscu czuła się dobrze, albo do każdego musiała się przyzwyczaić. Nie żyła jak zwyczajna dziewczynka, jej codzienność dla nas może się wydawać sensacją. Z wieloma zakątkami na świecie łączyły ją tylko chwile, czy to wystarczy by czuć się dobrze? Raczej nie, skoro popadła w anoreksję. Dziecko, żeby dobrze się rozwijać potrzebuje stabilności i powtarzalności, bo ta powtarzalność tworzy wrażenie bezpieczeństwa. Zbyt wiele zaskakujących sytuacji, miejsc nieznanych w nadmiarze musi stworzyć dyskomfort tak silny, że zmieniający się w chorobę.
Kim jestem?
Mam wrażenie, że po śmierci mojej mamy nie mam korzeni. Mimo, że mieszkam w domu moich przodków, że żyje mój tato i siostra, mam ciągle to przeklęte wrażenie, że skończył się jakiś świat i nie jestem w stanie tego świata odbudować. Bo przecież dom i ojczyznę tworzą ludzie, jeżeli to ich braknie, zaczyna ginąć świadomość przynależenia do grupy. Ściany i zagrody nie mają znaczenia, dlatego być może Amelie mając przy sobie swoich rodziców i rodzeństwo, mogła się odnaleźć w tych wszystkich nowych miejscach na świecie?
Przykro mi się słucha opowieści rodzinnych, opowieści o anegdotach i rozmowach matek z córkami. Przykro, bo mam wrażenie, że ja zostałam wyrzucona poza nawias, te opowieści mnie nie dotyczą i dotyczyć nie będą. To tak jakby ze słońca, nagle weszło się w cień. Ileż trzeba w sobie oswoić sztormów nim uda się przywołać spokój.
Bądźcie z nami!