„Biblioteka Babel” to również metafora ludzkiej samotności. W owej bibliotece podobnej do biblijnej wieży Babel, pod którą pomieszane zostały ludzkie języki, dlatego człowiek przestał rozumieć człowieka, odnajdujemy podobne zagubienie. Człowiek nie może/nie potrafi spotkać drugiego człowieka. Jest tylko nieskończony labirynt i chaos mimo tego, że woluminy są uporządkowane. Kojarzy się to ze spacerem ociemniałego pisarza, który na pamięć przemierza korytarze biblioteki, na pamięć wyciąga książki z półek, ale jeśli ktoś odłożyłby książkę w inne miejsce, to pisarz jej nie odnajdzie. Może funkcjonować tylko na bazie wspomnień, wszystko co związane ze zmianą, remontem, przestawieniem mebli sprawia, że nie zna i nie rozumie już nowej przestrzeni. Nawet jej sobie nie wyobraża.
Borges jako dyrektor Biblioteki Narodowej w Buenos Aires pracował w pomieszczeniu, które nie przypominało gabinetu. Nie miało w sobie nic z oficjalności czy formalizmu. Pokój przypominał dużą, zdobioną komnatę z wysokim sufitem. Na ścianach wisiały najróżniejsze naukowe certyfikaty pisarza, cytaty i kilka sztychów Piranesiego (żył w latach 1720-78). Włoski architekt i rytownik. Kominek, portrety. W kątach stały duże obrotowe półki z książkami, Ustawionymi w konkretnym porządku. Ich miejsc nigdy nie zamieniano. Na przykład słowniki stały razem. Filozofia także, literatura również.
Pisarz już sam nie czytał, ale czytał mu ktoś inny, nawet jego prawie dziewięćdziesięcioletnia matka. Każdego dnia Borges późnym popołudniem przyjeżdżał do biblioteki, gdzie dyktował listy i wiersze, które jego sekretarka zapisywała, a później czytała na głos. Niekiedy, gdy pisarz chciał pomyśleć wychodził z gabinetu powoli okrążał biblioteczną rotundę wysoko ponad głowami czytelników, którzy siedzieli przy stolikach poniżej. Lubił żartować i robić psikusy. często się śmiał. Większość jego wypowiedzi przybierała formę pytań retorycznych. Był nieśmiały, a nawet wycofany, jakby niewidoczny. Na swój temat nie mówił wprost.
Biblioteka to również miejsce bezpieczne. To miejsce, które izoluje od świata, pozwala się przed nim obronić, złapać oddech, wyciszyć się. Pozwala zamknąć za sobą drzwi i przymknąć oczy.
Była taka czytelnia na Brackiej w Krakowie. Obecnie została wcielona do biblioteki na Rajskiej, ale kiedy zaczynałam studia to przesiadywałam w niej do nocy. Stara kamienica, wysoki sufit i długie okna, przez które mimo firanek zaglądał wieczór. Ozdobny piec kaflowy, zdobienia na w rogach. Piękne, stare krzesła obszyte czerwonym aksamitem. Stoliki z rzeźbionymi nogami. Zapach świeżego powietrza i ładnych perfum. Mało czytelników, bo czytelnia ta oferowała głównie bibliografie, z których przede wszystkim korzystali studenci bibliotekoznawstwa. Pani obsługująca miła. Atmosfera wspaniała. Jakby się było w „międzyświecie”. W miejscu, w którym znajdują się drzwi do „kiedyś” i do „dzisiaj”. Wszystko się trzęsło ile razy przejechał tramwaj. A jeździł prawie non stop. Jednak przebywanie w tej czytelni działało na mnie jakbym swój mózg wykąpała w chłodnej, krystalicznej wodzie. Nigdy z niej nie wracałam zmęczona. Szkoda, że ją przeniesiono. Ale cieszę się, że miałam szczęście w takim wnętrzu spędzić około pół roku.
Ile razy wychodziłam z tej czytelni i wskakiwałam w rozkrzyczany świat, nad którym zapadał zmrok, odnosiłam wrażenie, że przenoszę się w czasie. Zaczynałam pędzić, jak inni. Bo burczało w brzuchu, bo zimno, bo w akademiku czekają. Ale cieszyłam się, że następnego dnia znowu będę mogła pooddychać tym miejscem.
Czytelnia główna i te poboczne w Jagiellonce nie były już takie odświeżające. Wspaniałe było to, że mogliśmy zapoznać się z naprawdę starymi dokumentami, ale było formalnie i duszno. Z tamtych czytelni wychodziłam ledwo żywa. Nie spotkałam tam chyba miłego bibliotekarza. Nawet pani w czytelni miewała kwaśną minę i głowę wysoko zadartą. O wypożyczalni nie wspomnę, bo to była katastrofa. Maleńki pokój, setka studentów, każdy z wypełnionymi ręcznie „papierkami”, jedni zamawiali, inni odbierali książki, oddawali, a jeszcze inni przeglądali cofnięte „papierki”, bo coś tam. Raz spróbowałam i dałam sobie spokój. Stąd to przesiadywanie w czytelniach.
Teraz w Bibliotece Jagiellońskiej nowoczesność tak wielka, że ledwo za próg można wejść i można mieć ze sobą tylko długopis, i chyba zeszyt. Nie jestem na bieżąco. Zapędziłam się tam dawno temu, ale bardzo źle się poczułam, bo…no właśnie. Ktoś coś ukradł, a karani są użytkownicy. Od tamtego czasu dla mnie Jagiellonka tylko wirtualnie. Choć fanką jestem Biblioteki Narodowej.
Wracając do tej kradzieży, a pomijając fakt, że biblioteka ma być otwarta dla wszystkich, a nie naszpikowana ochroniarzami, jak stadion podczas mistrzostw oddziałami policji.
Ale właśnie, teraz przeczytałam, że bezdomni niedawno okradli bibliotekę. Mimo takich „zapór”. Czytam, że nie tylko ta wielka kradzież z 99 roku, która zrobiła z biblioteki twierdzę, ale później zdarzały się kolejne…To ja już nie wiem co mam powiedzieć. W takim wypadku nie sposób narzekać na wzmożoną ochronę (która mnie przeszkadzała) ale z drugiej strony, co to za ochrona, która złodziei wpuszcza i z łupem wypuszcza a szykanuje i bardzo pieczołowicie rewiduje zwykłego użytkownika?
To jest biblioteka z koszmaru Borgesa. Do niej wchodzisz jak do więzienia ze wzmożonym rygorem. Zatrzaskują się za tobą drzwi, żeby się otwarły (kiedyś tak było) musiał zadziałać ochroniarz. A spróbuj biec Kiedy zamykają się te drzwi, nie wybiegniesz z biblioteki, bo żona zaczęła rodzić. Brr. Mimo, że biblioteka ma wspaniałe zbiory, które i tak nie są dostępne dla zwykłych Kowalskim, to mnie w jej zimne wnętrze nic nie zaciągnie. Się obejdę bez tych „słodkości”. Ale ja jestem w lepszej sytuacji niż młodzież. W tej bibliotece spędziłam sporo czasu nim zaczęto montować bramki itp. Wiem jak wygląda wewnątrz, wiem jak wygląda czytelnia główna, którą każdy pasjonat powinien zobaczyć. Stare, grube stoły, półki z książkami pod sufit, antresole po bokach. Zapach historii. Przepiękne miejsce.
Na studiach musieliśmy dużo korzystać z czytelni, bo pisaliśmy sporo prac zaliczeniowych, do których napisania musieliśmy wykorzystywać druki, które dostępne były tylko w czytelniach. Zabawnie było, kiedy się kogoś szukało. W Jagiellonce znalazło się każdego. Ale wtedy strażnik nie łapał cię przy wejściu i można było (choć kurtkę trzeba było ściągnąć) wskoczyć na chwilkę, przekazać informację znajomemu i wyjść.
Gmach wewnątrz naprawdę robi wspaniałe wrażenie.
Taka czytelnia starych druków, cały rok się tam spotykał nie umawiając się. Obsługa baaardzo nieprzyjemna. Ale czytelnia ach! I dostęp do półek z zabytkami. Wtedy był. Nie każdy dokument musiał przynosić pracownik. Za to każdy z nich tak mężczyzna jak kobieta to jak rozsierdzony Poseidon i to każdego dnia. Nie mieli dni dobrych, a i tak ktoś te dokumenty potrafił wynieść.
Nie wiem czy współcześnie z ulicy tam można wejść. Jako studentka miałam ten przywilej, jednak obecnie chyba trzeba być studentem, żeby chociaż wejść do czytelni głównej. Do innych czytelni to chyba tylko pracownicy naukowi. Szkoda by było, gdyby z biblioteki zrobiono tylko muzeum zamknięte na kilka kłódek. Wspaniałe jest to, że mimo takiej kontroli nadal jest dostępna.
Aaa poczytałam.
Każdy może stać się użytkownikiem Biblioteki Jagiellońskiej. Trzeba się tylko zapisać i wyrobić sobie kartę. Pozwala ona na korzystanie ze zbiorów tylko w czytelniach, ale zawsze to coś!
Tylko w jaki sposób zabezpieczyć te najstarsze zbiory, aby ich nie kradziono?
Nie wiem. Najpierw byłam oburzona na te restrykcje, ale teraz uruchomiła się we mnie smykała do ochrony tego, co wartościowe w kulturze i mam zmianę o 180 stopni. Gdybym była pracownikiem takiej instytucji? Byłabym zadowolona z tych obostrzeń.
Na dobrą sprawę obecnie nie umiałabym się poruszać po tej bibliotece. Została mocno unowocześniona, co krok z tego, co pamiętam, jest ekran poprzez który można wyszukać interesujący nas dokument. Wypełnianie rewersów chyba już nie funkcjonuje, ale nie wiem.
Zatem sporo informacji z naciskiem na „chyba”
Gdybym jeszcze raz była we Wrocławiu chciałabym wejść do Biblioteki Ossolineum. Chciałabym zobaczyć jej wnętrze. Z zewnątrz budynek jest piękny.
A jak Wasze biblioteczne przygody?