„Z jednej strony trwanie życia (…)”

„Z jednej strony trwanie życia, z drugiej nieuchronność śmierci” J. Calvino

Wczoraj u siebie na tablicy na fb udostępniłam film promujący nową książkę Alicja Podgrodzka / pisarka I temat tej książki zainspirował mnie do kilku refleksji. Jakże skomplikowana jest sfera emocji i jak często sami sobie robimy krzywdę.

Alicja wspomina, że kiedy sama już nie karmiła piersią, ale spotkała koleżankę karmiącą, to się rozpłakała.
Jakieś emocje nie zostały przerobione, zlekceważone, wyparte.

Mnie się przytrafiło coś innego. Moje dzieci są już podrośnięte i gdy wzięłam niedawno na ręce niemowlaka szwagierki, łzy same mi popłynęły po policzkach (a płaczką nie jestem, dlatego było to zdumiewające nawet dla mnie).

Nieprzerobione emocje związane z ciążą, porodem i laktacją, to emocje, które wiele kobiet dźwiga na swoich barkach do końca życia. Czemu są nieprzerobione? Bo zwyczajnie nie ma z kim o nich porozmawiać. Nawet nie chodzi o to, że ludzie nie chcą słuchać, chodzi o to, że są to dla większości osób tematy błahe.

Co, poród. Idziesz do szpitala i rodzisz, wielkie mi hallo. Ciąża to nie choroba, coś taka rozhisteryzowana, a karmienie piersią, też mi coś. Każda kobieta ma pokarm więc, co płaczesz. I trudno tutaj mężczyzn obwiniać o niechęć do takich rozmów, bo oni naprawdę nie rozumieją tych tematów. Te najcięższe słowa słyszymy od kobiet, które również przeszły przez te etapy w życiu i to u nich mamy najmniej zrozumienia i miłości.

Znowu zastanawiam się. Skąd to się bierze? I aż się ciśnie na usta, to co powtarzam wielokrotnie za Zapolską: najpotworniejsze rzeczy rozgrywają się pomiędzy kobietami.

Po pierwszym porodzie mój mąż tego właśnie nie mógł zrozumieć i przeboleć, że to kobiety tak paskudnie się zachowywały pomimo tego, że wiedziały, co przeżywa rodząca. Z tego lekceważenia biorą się komplikacje i tych komplikacji obawiałam się całą ciążę. I nie obchodziły mnie fochy personelu szpitalnego, obchodziło mnie jedynie, to żeby maluch przeżył. Bo jeśli stałoby się coś złego (a o mały włos nie stało się najgorsze) to, co mi z odszkodowania!

Po pierwszym porodzie do sali wpadła młodziuteńka pani od laktacji, potępiła kobiety u których stały na szafkach butelki z mlekiem i z prychnięciem powyrzucała smoczki. Wtedy była szalona moda na naturalność. U nas problem smoczka rozwiązał się sam, bo syn go nie chciał, o laktację musiałam walczyć każdego dnia, bo albo robiło się od razu zapalenie, albo nic nie było.

Córkę nakarmiłam tylko raz, zaraz po porodzie i pokarm znikł. Stało się to po masakrze związanej z cesarką. Żadna walka o odzyskanie nie miała sensu.

Po takim porodzie wychodzi człowiek poraniony emocjonalnie jak po biczowaniu. Ja to nawet prawie uciekłam. Nie odezwałam się słowem do lekarzy. Uszczęśliwiona, że trzymam malucha w ramionach wypisałam się drugiego dnia, kiedy tylko mogłam ustać na nogach. Nerwy w takich sytuacjach bardzo pomagają.

Pierwszy poród szybciej zapomniałam, wspomniałam o nim w jednym z opowiadań i po wszystkiemu. O drugim nie umiem napisać tekstu do dzisiaj, a odbył się 10 lat temu. Nawet wczoraj pomyślałam, że może już czas. Waham się jednak, nie wiem, czy ktokolwiek z czytelników by go zniósł. Opowiadanie #KryształoweSekundy choć sytuacja tam opisana nie dotyczyła mnie bezpośrednio, do dzisiaj mnie wzrusza i nagrywałam go trzy razy, bo za każdym razem płakałam. Za trzecim razem tylko trochę mi głos drżał.

Myślę, że w kontaktach z drugim człowiekiem, tym bardziej, jeśli mamy nad nim władzę (nawet chwilową) powinniśmy pamiętać o jednym. O tym, że każdemu potrzeba choć odrobinę miłości ,choć odrobinę życzliwości.

Z drugiej strony ogromnie współczuję każdej kobiecie, która rodzi w czasach pandemii, życzę Wam powodzenia z całego serca.

Dobrego dnia Wam życzę, pełnego słońca i życzliwości. Bądźmy dla siebie dobrzy.