W co się bawić?

” (…) a kiedy już to sie stało i zaczepiona roślina capnęła „biedaka” księżna Radziwiłłowa wydawała krzyki nieludzkie, bojąc się, że przewrócenie doniczki nadwyręży harmonię i piękno układu.”
Nuda towarzyszyła ludziom z wyższych sfer na każdym kroku. Kiedy już brakowało im pomysłów, co się bawić, zmieniano chociaż miejsce posiłków. A to na werandzie, albo tarasie, a to na ganku czy w ogrodzie. Biedni, oj biedni ?
 
Pewnego razu, co zapisała w swoich pamiętnikach piekielnie złośliwa (jak ją nazywa Kawecka) Rozalia Rzewuska – hrabina, pochodząca z książąt Lubomirskich, gdy niespodziewany deszcz uniemożliwił towarzystwu wycieczkę. Księżna Czartoryska wraz z córkami i wychowanicami wzdychały: Cóż dziś będziemy robić. Jak się zabawić? – Na co zięć księżny Stanisław Zamoyski mruknął: Ależ nie widzę powodu, by się bawić. – Co poczytane mu zostało za grubiaństwo i dłuuugo nie było wybaczone ? Ach ten język niewyparzony ?
 
Niestety pamiętniki hrabiny są po francusku…więc ich nie poczytam, ale znalazłam jej portret z roku 1875. Co myślicie? Całkiem, całkiem kobieta ładna.
 
Im więcej czytam o tym, w jaki sposób dawni możni spędzali czas, tym bardziej wydają mi się nudni i wypaczeni. Każdą zabawę należało obmyślić, zaplanować, potem uszyć stroje, dekoracje, tylko po to, żeby po kilku godzinach to wszystko rzucić do kąta, a za chwilę przerabiać na coś innego. Oczywiście przy pomocy rąk służących. Tak sie bawiły dwory magnackie, słynące z gościnności i dążenia do odkrywania wciąż nowych rozrywek, ale i mające ogromne zaplecze środków materialnych, służby, rzemieślników i artystów gotowych spełniać wszelkie zachcianki. Mieć stałą pracę na takim dworze było nie lada przywilejem. Porządny dach nad głową i stała pensja to coś, o czym niejeden wtedy nawet nie marzył.
 
Ale, ale! Bawili się nie tylko magnaci. W dzienniczku skromniutkiej 28-letniej mieszczanki krakowskiej Anieli Louis czytamy, że w ciągu dwóch miesięcy karnawału była 26 razy na różnego rodzaju przyjęciach i zabawach, nie licząc wieczorków towarzyskich w swoim domu. Czyli tak średnio licząc, co drugi dzień impreza ?
 
To panie domu wymyślały te zabawy, i to od nich oczekiwano zaskoczenia. Taka Helena Radziwiłłowa w 1810 roku, chcąc wyprawić imieniny swojemu zięciowi Konstantemu Czartoryskiemu postanowiła wyprawić „wiejskie śniadanie” ? Czujecie?
 
Zamieniła więc salon w warszawskim pałacu na wioskę.
Ale jak!
Na środku stanął lasek świerkowy, w czterech rogach pokoju stanęły chatki obstawione egzotycznymi roślinami w doniczkach (prawdopodobnie zostały te rośliny „wynajęte”). W każdej z chatek ustawiono na stole inny przysmak, ale pochodzący z najlepszych warszawskich lokali. W środku lasku stał stół z potrawami mięsnymi.
 
A przez chwilę myślałam, że kobieta była oryginalna i faktycznie poszła w potrawy wiejskie;)
 
Niestety księżna Wurtemberska, będąca na tym przyjęciu, pisała do matki, Izabeli Czartoryskiej, że na tym przyjęciu „wesołości brakowało”. Bo…uważajcie, dlaczego ? Wcale, nie dlatego, co Wam przychodzi do głowy ?
Bowiem, ile razy ktoś sięgnął po rzodkiewkę, albo po śledzia, musiał trącić nosem o jakiś krzak róży lub zaczepić gałązkę boule de neżu (wioska ?), a kiedy już to sie stało i zaczepiona roślina capnęła „biedaka” księżna Radziwiłłowa wydawała krzyki nieludzkie, bojąc się, że przewrócenie doniczki nadwyręży harmonię i piękno układu. [E. Kawecka, W salonie i kuchni, s.166]
Cóż tu dodać. Śmiałam się w głos, kiedy to czytałam ?
Obraz może zawierać: 1 osoba