Nim Mirka poszła zdawać egzamin dojrzałości musiała kupić sukienkę na studniówkę, nim się tym zaczęła martwic na serio, mama powiedziała że nie ma pieniędzy. Bieda aż piszczała po katach. Mirka dzielnie odrzekła, że nie musi iść na zabawę, teatralnie wzruszyła ramionami i wróciła do czytania książki. Kiedy jej chłopak o tym się dowiedział, zaczął myśleć (zbyt intensywnie, jak się jej wydało) o dziewczynie, którą mógłby ją zastąpić. Nawet jej nie zapytał o zdanie, ani czy urażona się nie poczuje, zupełnie, jakby nagle odkrył, że spodnie się mu popruły, do sklepu i nowe, poproszę.
Dopiero jego zachowanie pobudziło ją do działania. Zdobędę pieniądze! Wygram ten zakichany konkurs, powiedziała rodzicom. Dobrze. Zgodzili się, jak zarobisz na sukienkę, dołożymy ci na wstęp. Trzeba było napisać do radia z czym się kojarzy iglo, pierwsza nagroda 150 złotych i publikacja.
Takie to proste. Napisała. Wygrała. Kiedy przyszło do wyboru sukienki, schodzili wszystkie sklepy w mieście; w liczbie pięciu, ojca zęby rozbolały, a matce puściłyby nerwy, gdyby ostatnia kiecka nie przypadła Mirce do gustu, ale przypadła. Będzie, orzekła. Jeszcze jej reszta została i po drodze do domu kupiła pierwszy tom Proust’a „W poszukiwaniu straconego czasu”, „W stronę Swanna”. I od tego momentu szła w jego stronę niezwykle wytrwale. Jadła świeżutkie magdalenki, popijała lipową herbatą, reagowała bardzo żywo na ich niezwykły smak, zwłaszcza, kiedy wróciło się co tylko ze spaceru po zalanym deszczem parku. Co prawda nie posiadali w domu żadnej usłużnej Franciszki, ale nie przeszkadzało jej to wczuwać się w sytuację chłopca rozpieszczanego przez matkę i bardzo pragnącego jej ciepła, im bardziej pragnącego tej miłości tym bardziej czującego się samotnie. Tym mocniej odczuwającego odrzucenie.
Ciągle szła w tę stronę Swanna, ale koło połowy tomu zaczęła się niespokojnie rozglądać. Nim spanikowała nadszedł dzień studniówki. Wystroiła się, jak księżniczka. Wymalowała oczy po raz pierwszy w życiu i na szczęście się nie rozpłakała. Poszła z innym chłopakiem, który po kilku latach został jej mężem, ale nie to jest najważniejsze.
Najważniejsze jest to, że kiedy dotarła do końca książki, naprawdę zaczęła szukać tego straconego czasu, ale najmocniej tę stratę odczuła, kiedy nauczyciel języka polskiego z troską na twarzy pytał każdego po kolei, gdzie się wybiera na studia. Bo on pragnie im pomóc, przygotuje do egzaminu itp. Kiedy wyznała mu jak na spowiedzi, że na Bibliotekoznawstwo na UJ, czas stanął w miejscu. A nieszczęsny nauczyciel dostał ataku śmiechu. W czasie kiedy dusił się i łkał, a łzy ciekły mu po twarzy z uciechy, jaką niewątpliwie odczuwał, Mirka zdążyła kilka razy zmienić kolor twarzy z krwisto czerwonego do kości słoniowej i na odwrót, a ten nie mógł przestać.
Wówczas to odczuła najmocniej tytuł, co tylko skończonego tomu. Pojęła jeszcze, że tego straconego czasu nie odnajdzie. I klops!