Wmawia się nam, że to dobrze, gdy nieszczęścia jednych obciążają innych. Czyli wszyscy, całe legiony jednostek są odpowiedzialne, za to, że mąż zabił żonę, a dziewczynka z zapałkami zamarzła na mrozie. Taka zbiorowa odpowiedzialność sprawia, że sprawca gwałtu czuje się niewinny, bo to „oni” powinni mnie byli powstrzymać. Tymczasem każdy człowiek i tylko on odpowiada za swoje czyny, i sam powinien ponosić ich konsekwencje, a nie jego sąsiedzi.
Natura nie gwarantuje człowiekowi bezpieczeństwa [A. Rand]
Współcześnie pozwala się człowiekowi przypuszczać, że to on może to bezpieczeństwo zagwarantować niektórym osobom kosztem innych. Nie dość, że się pozwala przypuszczać, to jeszcze się mu wmawia, że to dobrze, gdy jedni (często ci bystrzejsi i pracowitsi) urabiają sobie ręce po łokcie, by ci (próżni i leniwi) mogli nie ruszając się z domu najeść się do syta i spać do południa. Do tego jeszcze ci wypoczęci i różowi na twarzach bardzo często gardzą pracą, bo im śmierdzi.
Dyktatorska zarozumiałość i moralne ludożerstwo
Należy tutaj rozważyć, co oznacza człowiek biedny? Oczywiście zdarzają się osoby, które popadły w biedę z powodu nieprzychylnych okoliczności. Tacy ludzie faktycznie potrzebują pomocy, ale znowu nie należy obciążać tym całego społeczeństwa. Przecież, jeżeli nasz brat, matka, czy kolega popada w kłopoty, to pomaga mu najbliższe otoczenie. Wówczas mamy pewność, że nasze starania poszły w odpowiednie miejsce i do odpowiedniego człowieka. Obok prawdziwego nieszczęścia istnieje grupa ludzi (dość spora), którzy siebie również nazywają biednymi, ale oni tacy są nie z powodu nieszczęśliwego wypadku a z wyboru, bo to społeczeństwo dba by mieli ptasie mleczko każdego dnia. To, po co mają pracować?
Błąd zakrzepłych atrakcji
Pomimo pomieszania dobra ze złem, należy kategorycznie powiedzieć, że życie człowieka należy do niego samego, a to, że jest członkiem społeczeństwa nie daje innym prawa do rozporządzania jego życiem ani do wytyczania mu drogi, którą powinien podążać. Altruizm (pomimo pozytywnych skojarzeń) otumania umysł w taki sposób, że zaciera zdolność postrzegania konkretnej rzeczywistości. Nagle ze spontanicznej chęci niesienia pomocy słabszym, robi się przymus. Ktoś wydaje rozkaz i trzaska biczem w imię teoretycznie wspaniałych zasad. W takim wypadku altruizm i nerwica niebezpiecznie wzmacniają się wzajemnie. Ten ktoś będzie obmyślał projekty dla dobra ludzkości, społeczeństwa, narodu, przyszłych pokoleń, czy też czegoś innego, byle nie dla dobra konkretnych ludzi. Jednak te projekty dążące do konkretnych celów (oczywiście szczytnych i najczęściej jednak potrzebnych) te cele będą społeczne. Pomysłodawca nie pokryje ich realizacji ze swojej kieszeni; pieniądze na nie trzeba będzie po prostu komuś zagarnąć. Jednak – rozbiegany umysł człowieka stara się cokolwiek zrozumieć – ten pomysłodawca nie żąda niczego dla siebie, tylko dla innych, to chyba jest dobre?
Mentalność stadna
Jej charakterystyczną cechą jest bezmyślne, niemal instynktowne traktowanie ludzkiego życia jako nawozu dla planów społecznych. Uwolnijmy pisarzy, malarzy, artystów od kłopotów finansowych, niech tworzą! Ale, ale nie wiemy, których pisarzy i artystów się od tego brzemienia uwolni, przecież nie wszystkich! Poza tym skoro ich uwolnimy, to pomyślmy czyim kosztem? Hm…najprawdopodobniej kosztem innych pisarzy, malarzy czy kompozytorów. To ich żałośnie niewielkie dochody obłoży się podatkiem, żeby mieć pieniądze na uwolnienie tej uprzywilejowanej elity.
Kto na tym zyska?
Na pewno nie ojciec, który zaharował się, żeby jego syn mógł studiować. I nie młodzieniec, którego nie stać na studia ani matka, która straciła noworodka, bo nie stać jej było na lepszy szpital ani na łapówkę dla położnych. Nikt z nich, pomimo tego, że to ich podatki wspierają realizację szczytnych celów.
Do jutra!