„Wszelka literatura, lecz zwłaszcza literatura grozy i literatura fantastyczna, jest czymś w rodzaju jaskini, w której czytelnicy i pisarze kryją się przed życiem (…)” [S. King, wstęp do „Przeciw życiu, przeciw światu] W tej jaskini tak jedni jak i drudzy liżą rany. Nabierają siły do toczenia kolejnych realnych walk w rzeczywistości.
Historia literatury fantastycznej jest naprawdę ciekawa i polecam każdemu, kogo interesuje przeczytanie choćby książki (pracy doktoranckiej) pani Jolanty Łaby „Idee religijne w literaturze fantasy”. Tam jest wszystko w jednym miejscu choć o Lovecrafcie nie przeczytamy. To może warto powiedzieć, że jest tam jakiś początek, który można sobie samemu później rozwijać. Podczas poszukiwań. Bo też, jeśli ktoś się o to pokusi, to zauważy, że współcześnie wielu tekstów nie nazwalibyśmy tekstami należącymi do nurtu fantastyki, a wcześniejsi badacze tak je przyporządkowywali.
Nie jestem znawcą tego działu literatury. Co prawda miałam w swoim życiu chęć, aby nim się stać, ale jednak się nie nadaję. I spokojnie, sama to stwierdziłam, nikt na mnie nie nakrzyczał ani nie obraził chcąc wysadzić z siodła. Nadal pewne teksty w tym klimacie mnie pociągają i pewnie nigdy to się nie zmieni, jednak szukałam/szukam w literaturze czegoś innego. Może inaczej. Żadnego działu literatury nie odrzucam, po prostu są momenty w życiu, kiedy będzie nam po drodze z „Chudszym” Kinga, a innego razu będzie po drodze „Darami” Le Guin czy z Loveraftem. Albo z Poe. Albo z p. W. Myśliwskim. Tak, to mieszanka niejako siebie wzajemnie wykluczająca, ale ona pokazuje jakiego typu jestem czytelnikiem. Co może wielu dziwić, bo zauważyłam, że wielu z nas lubi się przywiązywać tylko do jednego nurtu, jednego autora, jednej sagi i jednego świata. Mnie to nie dotyczy. Cały czas w literaturze szukam zaskoczenia. Nie znoszę serii i powielanych tematów, bo cos chwyciło pięćdziesiąt lat temu to i teraz chwyci. Być może chwyci. Jednak dla mnie jest nudne.
Bardzo lubię ortodoksyjnie oryginalne opowieści. Nie mówię, że stanę się ich fanką, ale one mnie bardziej zainteresuję niż odgrzewane kotlety. Na odgrzewane kotlety łapią się najczęściej młode pokolenia, bo nie znają starszych kotletów. Jak choćby film o Znachorze. Ten ostatni. Słuchałam opinii młodego pokolenia i te osoby ani nie ganiły, ani się nie zachwycały. Ok. Że film ok. Tak jak wiele współczesnych filmów. Ok. W tym przypadku również, odniosłam wrażenie, że młodzież nie „załapała” klimatu epoki. Nie za bardzo rozumiała podwarstwowy komunikat. Co tam się wydarzyło w sferze społeczno-emocjonalnej. Bo tego komunikatu w najnowszym filmie po prostu nie było, a samym pisarzem już mało komu chciało się interesować. Dołęgi-Mostowicza jako pisarza niezbyt cenię. Lubię go za świetne pomysły, ale za ich rozwinięcie już nie za bardzo. Warsztatowo mi nie odpowiadał, choć nie znam całej jego twórczości, to trzy przeczytane książki, choć Znachora nie zdołałam do końca, coś tam o mojej wiedzy na temat jego utworów może powiedzieć. Ale w swoim czasie był pisarzem bardzo popularnym.
I znowu namieszałam, bo takim jestem czytelnikiem. Czytam różne powieści, z różnych nie tylko czasów, ale i gatunków.
Zgodzę się z Kingiem, że literatura fantastyczna jest niejako enklawą bezpieczeństwa, miejscem, w którym chronimy się przed rzeczywistością, tym wszystkim co nas straszy za oknem. Trochę jak dzieci, które uwielbiają bajki i wierzą w szczęśliwe zakończenia.