Magia wodolejstwa

          Pozytywiści prócz publikowania swoich tekstów w książkach bardzo dużo pisali do gazet. Czytali powieści swoich kolegów po fachu, recenzowali je, opiniowali. Zabierali również głos w sprawach społecznych, i tych dotyczących filozofii. Dyskutowali ze sobą na łamach magazynów, czasem się nawet kłócili.

W Dwudziestoleciu było podobnie. Po prostu, żeby ludzie kupili czyjeś książki musieli tego autora poznać, dowiedzieć się, jaki ma światopogląd, co myśli, jak myśli i że myśli.

Po drugiej wojnie światowej ciągle powielano ten schemat. Najpierw czasopisma, potem książki. Wydaje się to uczciwe. Żeby stworzyć własny autorytet taki pisarz musiał się naprawdę napracować. Musiał dużo czytać, pisząc recenzje udowadniał, że tak jest. Udowadniał coś jeszcze, że potrafi czytać ze zrozumieniem, gdyż napisać recenzję nie jest wcale łatwo, bo nie wystarczy przeczytać daną książkę, trzeba jeszcze ją zrozumieć i wysnuć własne wnioski w taki sposób by zainteresować książką ludzi.

Dzisiaj…

Współcześnie wizerunek pisarza tworzy się „na wodzie” podobnie jak aktora. Taki aktor zostaje z jakichś powodów zaproszony do jednego programu, drugiego, albo innego „Tańca z gwizdami” i już jest rozpoznawalny. Nawet nie wiemy (jako publiczność) jak delikwent się nazywa, co potrafi w sensie gry aktorskiej, ale to nie ważne, on jest! Jest wszędzie, w tv i w sieci, jest! Wygląda, że wystarczy.

My jesteśmy starej daty (nie wiekowo), ale mentalnie. Wyznajemy zasadę, że aby można nazwać siebie pisarzem trzeba pisać, czyli opublikować przynajmniej pięć książek i pisać do gazet: duuuuużo! Bo za pisarza powinny mówić jego teksty. Nie gęba, nie informacja, gdzie kupuje buraki czy ziemniaki ani tym bardziej, gdzie czesze swoją czuprynę lub ubiera nadwyrężone podczas siedzenia, członki.

Tymczasem taki żółtodziób zakłada stronę, jeżeli ma trochę skromności to chociaż nazwie siebie autorem, jeżeli idzie na całość to od razu strzela że on pisarz, bo…bo upocił jedną książczynę, ale jest w nim chęć potężna chęć by pisarzem być, dlatego od razu mówi, że jest. A co, życie jest krótkie.

Ważne, żeby publika się opatrzyła z tymi słowami. To taka swoista reklama. Ileś razy usłyszysz to sam, to nawet nieświadomie recytujesz gotując obiad, wierszyki o kostkach Knora. Nawet, jeśli nigdy ich nie używałeś i używać nie zamierzasz.

Współczesnych pisarzy, bo media tych wybranych od razu też pisarzami tytułują, nie sposób przeczytać gdzieś indziej niż w drukowanej książce, która swoje kosztuje. Nie wiesz, czy styl Ci podejdzie, nie wiesz, czy będziesz kompatybilny z autorem, czyli nie masz żadnej gwarancji, że kupując jego wypocinę będziesz zadowolony, ale to nie jest istotne dla wzmiankowanego pisarza ani jego wydawcy. Ty masz wyskoczyć z kasy i tyle. Biznes jest biznes.

Sienkiewicz i wielu innych uważało, że literatura to służba społeczna. I nam ten archaizm się bardzo podoba, bo to służba, gdyż słowa potrafią oddziaływać na ludzi podobnie jak muzyka. I twórca powinien mieć tego świadomość, a nie … nasunęło się niecenzuralne.

Jak to łatwo dzisiaj zadziwić tłumy…złudna łatwość. Współcześnie hołubi się postawę Dyzmy: rozpychaj się łokciami, kłam, oszukuj, zmyślaj, twórz wokół swojej osoby wirtualny świat, wykorzystuj każdą okazję, nie szanuj pomocnej dłoni, gryź i kąsaj każdego a najdotkliwiej tych ciepłych i dobrych.

King (nasz ulubieniec, choć o nim jeszcze nie pisaliśmy) naskrobał „Pamiętnik rzemieślnika”, kiedy już swoje przeżył, czyli był na rynku baaardzo długo, nawet zdążył ulec wypadkowi. Jego książki biły rekordy sprzedawalności, na podstawie jego powieści nakręcono wiele filmów. Dopiero wtedy i to niechętnie dał się namówić do napisania książki o pisaniu. Dopiero wtedy dał kilka rad. `M. V. Llosa dopiero, gdy dostał Nobla napisał „Listy do młodego pisarza”, gdzie także daje rady żółtodziobom.

Jednak ci, co tworzą wizerunek wirtualny dają rady o pisaniu od ręki i to błyskawicznie, nim się oswoisz, że opublikował taki jakieś opowiadano w jakiejś antologii, od razu mamy jego rady, jak odblokować blok pisarki (ha, ha!) bo on przecież ma doświadczenie, że ho, ho. Jednak jeżeli taka osoba pisze od roku, albo dwóch, powiedzcie sami, co ona może wiedzieć o bloku pisarskim. O takich stanach pisarze (ci prawdziwi) nie mówią, bo mają one różny powód. To tak, jak nie mówi się o kiepskim nastroju, czy grypie. To mija, ale ma różne podłoże, bo grypa również potrafi zaatakować tylko, dlatego, że mamy obniżony nastrój. Nie opowiada się o menstruacji, o cuchnącym zapachu potu ani o wzrastających paznokciach. Dla nas gadki o blokach pisarskich są właśnie w tej grupie problemów wstydliwych.

No, ale my jesteśmy przeciwnikami wywalania swoich problemów przed czytelnika. Napisz opowieść, wzrusz nas – współczesny, młody pisarzu – zaskocz, oczaruj a nie chrzań o blokach pisarskich i o antidotum na nie.

Tym tekstem wracamy do pytania: czy zawód pisarza nie stracił swojej rangi? Odpowiedź nie jest prosta, dlatego będziemy starali się ją uzyskać w kolejnych wpisach 🙂

Pamiętajcie o nas!