Ludwika Ks. Saska odc.4

 
Niby Ludwika żyła dawno temu, niby na dworze, zatem pośród intrygantów, a na dworach zawsze intrygowano więc powinno się być odpornym pewnie. Jednak w kwestii mentalności ludzkiej nic się nie zmieniło. Podobnie jak w dawnych czasach, tak i współcześnie jeśli zostaniemy spotwarzeni, zniesławieni, opluci to oczyścić się z zarzutów jest prawie niemożliwe. Nie miało i nie ma w tej kwestii znaczeni, z jakiego stanu społecznego ktoś pochodził. Dlatego takie rany trudno się innym wybacza, dlatego też one się bardzo trudno goją i bardzo rzadko zabliźniają.
Tutaj kolejny raz nawiążę do religii, bo niestety Ludwika miała z duchownymi potężne starcie, choć ja nawiążę w kontekście pozytywnym. Nauczani jesteśmy i to dobrze, aby nie plotkować, nie oczerniać, a najlepiej to o innych mówić same dobre rzeczy, a jeśli złe to tylko fakty i tylko wówczas, kiedy kogoś ostrzegamy przed czarnym charakterem. Nigdy takie wypowiedzi nie powinny się składać z naszych domysłów, naszych interpretacji i przynosić nam rozrywki, bo jak to mówią, a wszyscy pewnie znamy to powiedzenie: złe słowo rani bardziej niż nóż i jak nóż potrafi zabić.
Tak jak żyjemy w świecie wszelakiej nadprodukcji, tak również w świecie, którym rządzi plotka i „zmyślona prawda”, jakby to nie zabrzmiało. To żadna nowość, ale warto o tym przypominać, bo plotkowanie stało się tak naturalne, że często nie zauważamy, że robimy komuś krzywdę.
Oddaję głos księżnej:
„Badając najskrupulatniej siebie s a m ą , nie mogę
w żaden sposób zrozumieć, co też ja mogłam takiego
zrobić, aby wzbudzić w rodzinie mego męża nienawiść,
którą mi ona zawsze okazywała.
Przybyłam do Drezna zupełnie jeszcze młodą,
lecz zupełnie świadomą moich obowiązków i mojej
odpowiedzialności. Pragnęłam jedynie podobać się
i starałam się o to bardzo. Jestem na tyle zarozumiałą, iż wierzę, że naród co najmniej zrozumiał mnie
i kochał. Lecz równi mnie, lub ci, którzy uważali się
za takowych, traktowali mnie zawsze z dziwną oziębłością.
Po Habsburgach odziedziczyłam tą bezwzględną
niepodległość myśli i czynu, tak dziwną w rodzinie cesarskiej, przesyconej etykietą i tradycjami (…)”.
I mimo, że Ludwika cały czas o swoim mężu wyraża się bardzo pozytywnie z niejaką czułością, to wyczuć można w jej słowach również żal, choć ona doskonale rozumie skąd w nim ten lęk przed rodziną i jego bezwola. Nie oskarża go, nie obwinia – choć jej żal – że życie tak się źle potoczyło, a najgorsze zaczęło się niewinnie. Od roweru.
” (…) manja jeżdżenia na rowerach w Dreźnie zmieniła
się w szał jakiś. Pragnęłam i ja nauczyć się jeździć
i prosiłam męża o pozwolenie, które mi udzielił. Zaczęłam
więc brać lekcje prywatne, podczas których towarzyszyła
mi, ma się rozumieć, jedna z dam dworskich.
Ogromnie mnie to bawiło, lecz przyjemność ta
została prędko zniweczona przez zbytnią pieczołowitość
króla i królowej, którzy pewnego dnia wezwali mnie do pałacu.
Dowiaduję si, — rzekła mi królowa tonem
dość nieprzyjemnym — że bierzesz lekcje jazdy na
rowerze?
-— Tak w istocie — odrzekłam.
— Otóż — wtrącił król — to nie jest zabawa
dla księżny, powinnaś była zdać sobie z tego sprawę
Ludwiko.
— Bezwątpienia — dorzuciła królowa. A w każdym
razie o ile ta dziwna myśl ci przyszła do głowy,
należało przedewszystkiem spytać się mnie o pozwolenie.
— Mam zezwolenie mego męża — odpowiedziałam,
sądziłam, że to wystarczające.
— Pozwolenie Fryderyka Augusta nic nie znaczy!
— odrzekła królowa. Zdaje się, że zupełnie zapominasz
o prawach etykiety, lecz proszę nie zapominać
o tem, że jestem królową i że powinnaś radzić
się mnie we wszystkiem, co tylko zamierzasz robić”.
No i pozamiatane. Czyli małżonkowie nie mają nic do gadania w kwestii swojego życia, wychowywania dzieci, spędzania czasu itp. Mówiła to królowa, która całe dnie poświęcała na robieniu dobrych uczynków, czyli powinna być wypełniona miłością do bliźniego, jakby naiwnie człowiek mógł sobie nieopatrznie pomyśleć. Nie, nie! Jedno z drugim nie musiało wtedy i dzisiaj nie musi iść w parze. Liczył się i liczy ten…jak mu tam… pijar ?
Należy pamiętać, że ojciec Ludwiki w tym samym czasie jej siostrom pozwalał jeździć na rowerach, ale niestety to nic nie dało. Mąż księżnej przerażony możliwością konfliktu ze swoją rodziną doradził jej aby przestała jeździć na tym ustrojstwie. Posłuchała.
I tutaj wkraczamy w zawiłości intryg. Jedna pani drugiej pani. Ta widziała, tamta zmyśliła, jeszcze inna dodała coś od siebie i się okazało, że Ludwika wymyka się wieczorami, jeździ na tym diabelskim sprzęcie i to w towarzystwie aktorów! Ludwika się oburzyła, zażądała podania nazwisk plotkarek, ale nie ma tak prosto w takich sprawach. Królowa zdradzić informatorów nie mogła, czyli Ludwikę oskarżyć można było, ukarać, ale równocześnie odebrać możliwość obrony i udowodnienia, że jest niewinna. Miłe? Bo czy sprawiedliwe, to pytać nawet nie wypada.
No, była awantura, księżna wściekła, a potem zraniona i co? Po pewnym czasie królowa oświadcza jej, że cesarz niemiecki pozwala swojej córce jeździć na rowerze, to i ona łaskawie swoją zgodę wyraża Ludwice. Ręce opadają. Po, co ta wcześniejsza awantura? Po, co popychanie drugiego? Żeby potem przyznać, że nic złego nie robił? Powiem za Zapolską „podłość ludzka nie zna granic” choć ona mówiła to w nieco innym kontekście ?
Dygresja.
Wiecie jak Prus się uczył jeździć na „wiełasypiedzie”? Komedia, jeśli znajdę to niebawem wrzucę o tym opowieść. Sama nie wiedziałam ile znam słówek po rosyjsku, a helikopter po ukraińsku to „wiertoliet” i nie, że ze słownika, ale pamiętam takie zdarzenie (i ono udowadnia, że w pewnych sytuacjach momentalnie zapamiętujemy obce słówka) kiedy nasz kolega Ukrainiec…, ale to innym razem ? Opowiadaliśmy to potem wielokrotnie jako anegdotę.
Chyba się starzeję, bo wpadam w nawyk odbiegania od głównego tematu.
Cóż, ciągłe kłamstwa i oskarżenia pod adresem Ludwiki odbiły się w końcu na jej charakterze. Stała się jeszcze bardziej pyskata i niemiła. Trudno się zresztą dziwić. Skoro wszystko, co robiła obracało się przeciwko niej, to po co miała być miła? Jeżeli każdy jej krok odbierano negatywnie, nawet jeśli ten krok robiła w dobrej wierze, to przecież trzeba by być kamieniem, aby się nie zmienić.
Na nalegania swojej głównej damy dworu (czytaj szpiega królowej), która jej implikowała, że kiedyś zostanie królową i powinna to, to i to, odpowiedziała tak:
„— Ach! – zauważyłam — więc aby być dobrze widzianą
i popularną na dworze, królowa saska powinna
posiadać umysł i rozum lalki? Z chwilą kiedy jest
ładnie ubrana, dobrze uczesana, umie się kłaniać,
uśmiechać się, chodzić i zdolna jest dać życie synowi
ma to już jej wystarczać? Więc proszę posłuchać,
— dodałam z oburzeniem — kobieta żyjąca, kochająca,
obdarzona sercem i rozumem , która wie, że
świat żyje, rusza się poza pałacem , będzie zawsze
cierpieć w śród takich istot jak pani, z waszem strasznem
pojęciam i waszą dobrowolną nieświadomością
tego wszystkiego, co czyni życie pięknem , szlachetnem
i godnem być przeżytem”.
Nawet uczucie swojemu mężowi powinna okazywać zgodnie z etykietą. Zgodzicie się, że to straszne?
Niestety, dla Ludwiki niestety, kiedy wuj jej męża a król Saksonii zmarł, ona za swoim mężem stała się następczynią tronu, ale wcześniej na tym tronie zasiadł jej teść-despota.
Kiedy ściągnięto ich ze wsi na „śniadanie pogrzebowe” była świadkiem, jak rodzina Fr. Augusta (jej męża) nie potrafiła okazać ani cienia smutku. Ważne było tylko to, że są głodni i trzeba siadać do stołu. To, że za ścianą leżał zmarły, a jego zona pogrążona była w smutku, nikogo nie obchodziło, ale wierzcie mi, że dzisiaj również są takie sytuacje. Choć zdawać by się mogło, że chociażby przez wzgląd na tych, którzy płaczą należałoby okazać powagę to na pogrzebach zdarzają się sytuacje skandaliczne. Tych, którzy mają szacunek do śmierci jest coraz mniej. Wtedy również było ich niewielu.
I kiedy Matylda, córka jej teścia wykrzyczała Ludwice, że od teraz będzie miała na nią oko, mąż Ludwiki powiedział, że: z pewnością, nie! Stanął po jej stronie. Aż miło, jednak to naprawdę drobna rzecz. Ludwika miała w nosie tron i złorzeczenia szwagierki.
Historia postawiła ją tam, gdzie ta kobieta nie chciała być. Nie zależało jej na koronie, tronie, los ją popychał do różnych sytuacji. Iluż pośród żyjących równocześnie z nią pragnęło tronu, jakiegokolwiek. A ona go nie chciała. Nie myślała o nim wcześniej. Nie chciała myśleć nawet podczas tego śniadania. Cóż zapowiedziano jej, że teraz zacznie się dla niej musztra, bo musi nauczyć się wielu rzeczy, aby być godną tronu. Bardzo ich denerwowało, że zwracała uwagę na lud, na społeczeństwo.
Mało jest informacji o księżnej. Mam wrażenie, że celowo kronikarze ją pomijali. Wiki podaje tyle i to na stronie o jej mężu: „21 listopada 1891, w Wiedniu poślubił arcyksiężniczkę Luizę Habsburg-Lotaryńską, córkę księcia Toskanii Ferdynanda IV i księżniczki parmeńskiej Alicji. Rozwiedli się w 1903 roku po tym, jak Luiza uciekła, będąc w ciąży z ich ostatnim dzieckiem. Para miała 7 dzieci”.
Jak do tego doszło niebawem ?
Jeszcze z wiki, okazuje się, że ma swoją stronę: „Luiza Habsburg-Lotaryńska nie została królową Saksonii, ponieważ rozwiodła się z mężem w 1903 roku (na rok przed objęciem tronu przez Fryderyka Augusta III) po tym, gdy opuściła następcę tronu Saksonii, będąc w ciąży z ich ostatnim dzieckiem. Po rozwodzie otrzymała tytuł hrabiny von Montignoso (nadanie z 13 lipca 1903 roku). Natomiast dnia 25 września 1907 w Londynie wyszła drugi raz za mąż za włoskiego kompozytora Enrica Tosellego i od 1918 roku używała tytułu hrabiny d’Ysette”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *