Literatura

Literatura PRL-u jest dla mnie nieinteresująca. Gdyby mnie ktoś zmusił do jej czytania, to miałabym wrażenie, że jem żwir. Oczywiście przyglądam się współczesności, tak jak i wielu twórcom, choć patrzę na nich przez palce. Pół żartem, pół serio. Coraz częściej zadaję sobie pytanie czy pisałabym w tamtym czasie. Czy pisałabym, gdyby postawiono mi warunek, że mogę, ale muszę o tym i o tym, w takim klimacie a nie innym. Pisałabym, ale do szuflady i nie pod dyktando. Pisanie pod dyktando mija się z celem i nie ma nic wspólnego z twórczością. Pewnie podobnie do Mackiewicza wolałabym być woźnicą niż robić z literatury pachołka władzy komunistycznej. Wszak sam Llosa twierdził, że literatura tworzy się z buntu, z niezgody. Jest krzykiem sprzeciwu, wołaniem o pomstę do nieba, zaciśniętymi pięściami i zębami zagryzionymi na ustach.
Wszystkie reżimy literatury nie lubiły. Wszystkie rządy, które chciały kontrolować życie obywateli na literaturę patrzyły niechętnie. Dlatego poddawały ją dozorowi i tresurze cenzury. Twórcy wymykali się reżimowi, przeciekali mu między palcami niczym woda. Bo poprzez wymyślanie fikcji poszerzali swoją wolność. Budowali świat, którego kontrolować cenzura nie była w stanie. To tak jakby kradli ponad programowy posiłek, albo bajkową wodę życia. Chociaż wielu tańczyło jak im zagrała władza.
 
Czemu tak robili?
 
Często wierzyli w nowy, wspaniały świat. Komunizm jawił się im jako „odnowiciel”, bo zachodnie demokracje zawiodły i nie ocaliły Europy przed zgubą. Dlatego liberałów dwudziestolecia popychała ku komunizmowi wiara – dziwnie wygląda to słowo przy komunizmie – w to, że nagle odkryto lekarstwo na śmierć. Trochę kpię.
 
Jednak tutaj nie chodzi o krytykę czy ocenę cudzego postępowania. Jak mówią, załóż cudze buty i się w nich przespaceruj, a później krytykuj ich właściciela. Otóż to. Dlatego mimo tego, że jestem antykomunistą, nie zamierzam literatów z tamtego czasu krytykować. Tylko się zastanawiam, co ich popchnęło w objęcia komunizmu, co sprawiło, że zwariowali na jego punkcie. Niestety im więcej się zastanawiam, tym bardziej nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
 
Jacek Trznadel, kiedy szukał rozmówców do „Hańby domowej” chciał z literatami rozmawiać właśnie o tym czasie, o tych tekstach, których później się wstydzili, o tym okresie ich życia, który nazywali po latach czasem nieciekawym. Wartym zapomnienia. Wielu mu odmówiło przykładowo: Kazimierz Brandys, Tadeusz Konwicki, Adam Ważyk. Komunizm był wyborem jeszcze większej klęski niż wszystkie dotychczasowe. Ale wielu omotał. Jak to było możliwe? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo trudno zrozumieć uzależnienie od cukru, kiedy się cukru nie je i nie potrzebuje.
 
Warto jako ciekawostkę wiedzieć, że autorem tak mocnego sformułowania jak „hańba domowa” jest Norwid.
 
Trznadel zadaje podobne pytania do moich, choć idzie dalej. „Dlaczego, pisze, postawy myślowe fałszywe i hańbiące, unicestwiające literaturę, stały się w pewnym momencie udziałem aż tylu osób z elity polskiej literatury?” W swoich wywiadach stara się odpowiedzieć na to pytanie, ale rozczarujecie się, jeśli macie nadzieję dostać jedną odpowiedź. Nie ma odpowiedzi na to, co wielu oburza, a nawet brzydzi. Nie ma. Tak robili, tak żyli, tak pracowali, jakie były warunki. A trzeba pamiętać, że absurd gonił absurd. Później większość chciała ten fragment swojego życia wyrzucić z pamięci. Ale, właśnie. Czy się da? Prędzej ze swojej się uda, ale trudniej cokolwiek wyrzucić z pamięci innych. 
Ale tutaj docieramy do sedna, bo do ludzkiego charakteru i psychiki. Są ludzie, którzy bardzo sobie cenią wolność w całym tego słowa znaczeniu. Nie znoszą zakazów, nakazów czy kogoś stojącego im nad głową. Ale są też tacy, którzy pragną nadzoru. Chcą aby im wskazać kierunek, wyznaczyć cel i dać narzędzia do jego zrealizowania. Dlatego wszelkiego typu reżimy zawsze będę u części społeczeństw w cenie.
 
Spójrzcie na taką prostą rzecz. Mandaty za jazdę pod wpływem są potężne, można nawet trafić za kratki, ale te kary nie ograniczyły przypadków pijanych czy naćpanych kierowców. Czyli co? Zakazać sprzedaży alkoholu i używek? Ale dlaczego? Wszak każdy z nas jest dorosły i świadomy. Jeśli ktoś łamie zasady stając się potencjalnym zabójcą to je łamie na własną odpowiedzialność. Od razu mówię, że ja nie jeżdżę po alkoholu. Nawet gdybym wypiła tylko łyk. Mam wybór. Każdy ten wybór ma. Wsiąść za kierownicę po spożyciu czy nie. Czemu ludzie wybierają: wsiąść, zamiast zamówić taksówkę pozostanie dla mnie  tajemnicą. Bo zwyczajnie tego nie rozumiem.
 
Należę do osób, które cenią sobie wolność, bo ufają własnym wyborom. Nikt nie musi nade mną stać z batem i wrzeszczeć. Nie musi mi mówić co mam robić i jak. Inaczej. Bardzo źle znoszę nadzór i robienie ze mnie marionetki. Moje kończyny, tak górne jak i dolne, nie są przystosowane do zakładania na nie sznurków. Kompletnie nie nadaję się na kukiełkę. I mam wrażenie, że większość ludzi, jak ja, się na nie, nie nadaje. To nie jest jakiś fenomen, a jednak dobrowolnie dajemy się czasem zniewolić.
 
Dlaczego?
 
Nie pamiętam głębokiego PRL-u. Urodziłam się w 1976, a nim zaczęłam cokolwiek rozumieć z otoczenia były już lata osiemdziesiąte. Czyli było ludziom lżej. Dorośli nie chcieli opowiadać o wcześniejszych czasach. Rozmowy, które przeprowadził Trznadel obejmują akurat okres czasu, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Ten, jak sądzę najtrudniejszy. Ten, którego nie znoszę ani w literaturze, ani w filmie. Przepełniony obłudą i kłamstwem, cwaniactwem i zdradą, chamstwem i rozpaczą. Ludźmi z marmuru i żelaza.
 
Historii uczył mnie tato. O Katyniu też powiedział nam tato. Ale z nakazem milczenia. Opowiadał o sprawach, o których nie mogli mówić nauczyciele. Słuchał Radia Wolna Europa na czarnym, maleńkim radyjku, które słabo odbierało. Radia, które jak wiecie krytykował Mackiewicz. Podczas śnieżnych zamieci często u nas brakowało prądu. Pamiętam świeczkę, wiatr „ropoczący” (gwara) dachem od szklarni i wycie radia, które potrafiło działać na baterie.
 
Mimo, że warunki wydają się z opisu straszne, to muszę Wam powiedzieć, że nie wspominam tego czasu źle. Rodzice potrafili sprawić, że czułyśmy się bezpiecznie. O wielu złych sprawach nam nie mówili. Jeśli zapytałyśmy, to tłumaczyli. Nie ustawiali nas w żadnym kierunku. Same wybrałyśmy sposób patrzenia na świat. Nasze światopoglądy również zbudowałyśmy samodzielnie. Że solidarnościowcy jawili się jako bohaterzy? Tak. Dla mnie tak. Jako bohaterzy. Ale największą bohaterką dla mnie była nasza mama, która w Solidarności nie była, ale…nie powiem. Ciągle nie umiem. Może lepiej na ten temat napisać opowiadanie. Ile kobiety potrafią udźwignąć, ile zrobić to jest temat na epopeję, ale bywa że przypłacają to zawałem.
 
To jest temat na epopeję, ale nie o feminizmie, a o kobietach partnerkach, towarzyszkach, dzielnych osobach, które łatały dziury, które z duszą na ramieniu sprzątały bałagan po rewolucji, które jak te z powstania styczniowego działały na tyłach. O osobach, o których milczą podręczniki, o których dowiadujemy się podczas szeptanych rozmów przy kominku czy podczas szarej godziny. Niektóre, współczesne złoszczą się, że o tamtych kobietach się milczy. Rozumiem to milczenie, nie rozumiem złości.
Być może pewne przemilczenia związane są z męskim zadęciem, ale w wielu przypadkach miały zapewnić kobietom bezpieczeństwo. Póki nikt o tobie nie wie, jesteś bezpieczna. Spotkać smutnych panów w prochowcach nie było przyjemne. Serio, serio. Wiem, bo nas odwiedzali, ale nie wolno nam było otwierać drzwi obcym, kiedy byłyśmy same w domu, na szczęście ich nie wywarzyli.
 
Myślę, że w PRL-u bym nie publikowała.
 
Faktycznie nie potrafię pisać pod dyktando. To wielu dziwi, ale naprawdę nie umiem. Tworzy się wtedy we mnie bunt i błyskawicznie zamarzam wewnątrz siebie.
Teraz tak nie robię, ale podobno w dzieciństwie wydymałam usta i zaplatałam ramiona na piersiach, kiedy się z czymś nie zgadzałam. Niechęć (że tak to łagodnie nazwę) do komunizmu przyszła sama. Nikt mi jej nie zaszczepiał.
Do dzisiaj nie rozumiem autorów, którzy pisali powieści (nie tak dawno) na zamówienie „wielkiego brata” i zmyślali historie. Nie. Nie podam tytułów. Sami szukajcie.
 
I tutaj wracamy do pytania, które krąży w Internecie od wielu miesięcy. Jaką rolę ma pisarz? Czy ma być sabotażystą, zdrajcą, sprzedawczykiem czy stać po stronie narodu, mimo że zamarza na śniegu?
Zawsze stanę po stronie ludzi. Po to piszę. Że to górnolotne słowa pisarz i naród? Tak. Górnolotne i choć jestem daleka od nazywania zawodu pisarza jako misji, bo uważam go za zawód jak każdy inny, do tego na wymarciu, bo za chwilę sztuczna inteligencja napisze, co tam kto sobie zamarzy. Nie uważam, że to zawód z misją. Ale jestem przekonana, że nigdy, przenigdy pisarz nie powinien występować przeciwko narodowi, z którego pochodzi. Nigdy. On ma go wspierać, nie niszczyć. I nie zabierać nadzieję.