Odcinek kolejny.
Sywiński opowiada nie tyle o trudnym życiu, ale przede wszystkim koncentruje się na opisywaniu ciekawostek. Co sprawia, że czyta się go bardzo dobrze, a chwilami zapomina się, że to pamiętnik, mając wrażenie iż sięgnęło się po powieść i to fantastyczną.
Docelowym miejscem więźniów, do którego zmierzali była kopalnia srebra, choć o dziwo akurat grupę z Sywińskim przeznaczono do mielenia w żarnach. Mielili tak przez dwa lata non stop, ale nim dotarli do Kliczki, gdzie mieli przygotowane baraki musieli przeprawić się na drugi brzeg Bajkału i niestety ich statek stoczył przegraną walkę z burzą morską. Dookoła jeziora kraina bez życia, jedynie samo jezioro żyło, przetaczając swoje potężne wody z takim łoskotem, że autorowi kojarzył sie ten huk z Niagarą. Zimą jezioro zamarzało całe, a lód sięgał dziesięć metrów w głąb. Często pękał, towarzyszył temu huk podobny do wystrzału z armaty, a przepaść, która się w rozpadlinie tworzyła była nie do przebycia dla koni.
Na drugim brzegu jeziora już nikt ich nie pilnował. Co prawda towarzyszyło im sześciu Moskali, ale raczej po to aby reprezentować rząd i dogadywać sie z tubylcami aniżeli do pilnowania więźniów. Wtedy też rozkuli się sami i kajdany nieśli na ramionach, bo wiedzieli, że wcześniej czy później będą się musieli zakuć ponownie.
Przez step, który wydawał się bezludny i ogromny przewieziono ich na takich prymitywnych wozach, ale jak przewieziono? Niby step był bezludny, ale w poszczególnych punktach odpoczynku skądś pojawiali się tubylcy z końmi, co tylko schwytanymi i do jednego domowego, zaprzęgali dwa dzikie. Te się szarpały, wierzgały, rżały i wyły niemalże, na nic to. Kiedy już stały w zaprzęgu na wóz siadał woźnica, więźniowe po czterech byli już usadowieni. Woźnica zakładał grube skórzane rękawice sięgające mu do samych łokci (aby lejce nie zdarły mu skóry), tubylcy ostrzegali, aby się trzymać, odskakiwali od koni, a te ile „fabryka dała”! Muchy w zębach i niemożność złapania powietrza to nic, to nawet nic nie mówi jeszcze o tej gonitwie. Nic nie widzieli, słyszeli tylko świst powietrza i czuli jedynie policzkowanie wiatrem. Zgrzane i spienione konie w końcu same zwalniały biegu i zaczynały reagować na lejce. Tak dojeżdżali do kolejnej „stacji” powiedzmy roboczo, tam zmieniano konie i od nowa! Bardzo często, wspomina autor, dzikie konie (nieprzyzwyczajone do pracy) padały, ale nikt na to nie zwracał uwagi, bo dla tubylców strata dwóch czy nawet dziesięciu koni nie była stratą dotkliwą. Nim przybyli na miejsce przejechali w tym potwornym tempie trzy”stacje”. Na drugiej spotkali się z moskiewskimi żołnierzami, którzy po służbie wracali do domów i chcieli wymóc na wójcie, aby im odstąpił więzienne wozy i konie, no i doszło do bitki. Ale takiej bitki, co to się nikomu nie marzyła.
Kiedy dojeżdżali kolejni więźniowie to słyszeli tylko: naszych biją! To dawaj! Co kto złapał, kamień, czy kawałek sztachety, ten co już ledwo żył, ożywał nagle i z młodzieńczym wigorem tłukł żołnierzy samymi pięściami, ci co już prawie chodzić nie mogli, nagle, pędzili w podskokach, zwinnie i z siłą tak wielką, jakby się najedli witamin. Młócka, powiadam Wam, jak na wiejskim weselu za najlepszych czasów. Stróże moskiewscy w tym momencie oglądali niebo, polerowali paznokcie, spluwali. Więźniowie wygrali. I to tak wygrali, że wszyscy uciekli do lasu i wójt, i żołnierze, i wieśniacy. Żaden nie wrócił nim więźniów nie posłano w dalszą drogę. Raport na szczęście im nie zaszkodził.
W Kliczce pracowali non stop, poza Bożym Narodzeniem, Wielkanocą, imieninami cara czy uroczystościami związanymi z rodziną carską. Udawało się im zdobyć tytoń mandżurski (podobno świetny) i przemycane owce. Owce specyficzne, które miały płaski ogon zbudowany z samego smalcu. Palić teoretycznie więźniom nie można było, ale pilnujących ich stróżów udawało się przekupić.
Tak sobie myślę, że takiego życia nie mógł przetrwać ten, kto stracił ducha. To siła woli ich trzymała przy życiu i nie pozwalała zwariować. To, co opisuje Sywiński pokazuje, że mimo udręki on oglądał tę Syberię, interesował się tamtejszymi plemionami, zwyczajami, sposobem życia. A nawet zachwycał się pięknem przyrody choć doskonale rozumiał, że uciec nie było gdzie. Co prawda opisuje trzy możliwości, jednak żadna nie gwarantowała powodzenia. Dlatego, że nie tylko żołnierze stanowili przeszkodę, sama przyroda nią była. Niedźwiedzie i wilki, które potrafiły rozszarpać człowieka w kilka minut, a człowieka bez broni i to jeszcze w kajdanach, to momentalnie. Same rzeki przepastne o silnych prądach. Rzeki, których drugiego brzegu nie widać było.
Jednak rząd moskiewski pilnował, aby ludzie się nazbyt nie zaprzyjaźnili z więźniami. Dotyczyło to wójtów, jak i wieśniaków, dlatego co jakiś czas więźniów przenoszono. Tym częściej im więcej przybywało na Sybir kolejnych grup powstańczych. Z tego powodu Sywiński trafił do Kary, miejscowości położonej nad rzeką Szyłką, gdzie mieściła się kopalnia złota.
Klimat tutaj był podły, jeśli tak można określić pogodę. Latem słońce grzało jak w Afryce, w kotlinie nie dmuchnął ani wietrzyk, wszelkiej maści owady cięły do krwi, chciały wydłubać oczy. W ziemie zaś od stania w zmarzniętej wodzie każdy dzwonił zębami. O jedzeniu Wam nie wspomnę, bo mnie zemdliło. Brrr! Gorsze niż te żołnierskie kury jedzone z wnętrznościami i piórami podczas pierwszej wojny. Dlatego praca w „kuchni” przygotowującej obiad dla katorżników była najgorsza z możliwych i choć pracowali tam prawdziwi zbrodniarze, to jej nie wytrzymywali i odbierali sobie życie. A zawsze mawiano, że robota w kuchni to, jak błogosławieństwo. W każdej innej zapewne tak, w syberyjskiej okazuje się, że nie.
Do tego ciągłe rewizje. Więźniowie po powrocie z pracy musieli się rozbierać do naga, czy słota, czy zawierucha, mróz trzaskający, czy inna paskudna pogoda, a kradzieże i tak się zdarzały. Na tyle sprawne, że złoto do cara nie docierało, a kapitał z niego rozchodził się po jego wojakach. Aż się chce złośliwie uśmiechnąć
Czemu ten pamiętnik tak mnie zaciekawił? Dlatego, że opowiada o wielu rzeczach, które nawet nam do głowy nie przyjdą. To, że życie zesłańców było katorgą, to rzecz oczywista, ale to jak sobie radzili, aby przetrwać, to prawdziwa skarbnica wiedzy.