Odsiecz wiedeńska miewała – w różnych okresach historii – złą lub dobrą "prasę". Jedni uważali ją za junacki, ale bezpłodny gest, zrobiony w momencie, kiedy rysowały się już dla Polski przyszłe niebezpieczeństwa. Ci właśnie prychali opluwając sobie usta: jakże tak! pozwolić urastać w siłę Prusom, ratować oschłą Austrię, oddać Moskwie Smoleńsk i Kijów, po to żeby się uganiać za Turkiem – do kitu z taką polityką!
Inni zaś te utyskiwania odważnie na klatę brali, ejże, grozili palcem, łatwo jest po latach takie sądy wydawać, gdy już wiemy jak potoczył się los Polski, gdy dzięki brawurowej odsieczy pokonana Turcja siedzi cicho w kącie, a rozbiór Polski wyjaśnił, kogo powinna była się obawiać. Dajmy Sobieskiemu spokój, spójrzmy na niego po ludzku, jak na człowieka a nie wróżbitę. Widział tyle ile mógł dostrzec. Za jego czasów układ sił był całkiem inny. Węgry przyjęły ochronę Turcji, potęga turecka znalazła się u bram Wiednia, a to tylko kilkanaście mil od Krakowa. Na co miał czekać nasz król, przecież nie na oklaski.
Bzdurne gadanie!
Obstawali przy swoim ci pierwsi. Turcja była już dawno zdegenerowana, siłą militarną już też nie była, tym bardziej, że udało się jej wojska rozbić tylko jednej szarży kawalerii. W taki sobie sposób historycy gwarzą, czasem zwykli Kowalscy się dołączają i aż kipi i aż iskrzy niczym na arenie podczas igrzysk.
Jak było nie nam dochodzić, po co z języka robić cholewę.
Fakt jest faktem,
że 12 września o godzinie 3 rano, nie wiedząc jeszcze, że tego samego dnia przed nocą będzie już po wszystkim, król pisał do Marysieńki o silnym wietrze, domyślając się, że do Wezyr wojsku w oczy pluje. Zaś dnia następnego mógł już napisać sławne słowa: „Jedyna, Pan Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu (…)” cytuje ten list T. Boy-Żeleński i szybko konkluduje, że warto by było cały list przytoczyć, gdyby nie to, że ów list najczęściej bywał cytowany i reprodukowany.[T. Boy-Żeleński, Marysieńka Sobieska, s.253].
Otóż to!
Bądźcie z nami!